poniedziałek, 9 grudnia 2013

Od demokracji przedstawicielskiej do uczestniczącej

W "Gazecie Pomorskiej", ukazała się pierwsza debata oficjalnych kandydatów na burmistrza Chojnic. Są nimi dotychczasowy burmistrz Arseniusz Finster i członek Projektu Chojnicka Samorządność Mariusz Brunka.

Każdy z nich zdaje się mieć inne atuty. Zamieszczam poniżej dwa skany z "GP", być może uda się Czytelnikom coś rozszyfrować.

Co kandydatów różni? Otóż różnice są znaczne, przede wszystkim A. Finster w tym co mówi, nie zdradza nic nowego. Z jego ust płynie rzeka narcystycznych pochwał do samego siebie: "ja wywalczyłem, ja promowałem, ja wymyśliłem, ja mówiłem, ja przewidywałem, ja chciałem, ja będę, ja zrobię" itd. Czyli to co doskonale znamy od 15 lat. Finster jest burmistrzem, został nim wybrany po raz pierwszy przez Radę Miejską, w której de facto rządziło wtedy SLD, SIS "Samorządni" i Blok Rozwoju Gospodarczegodo do którego należał też obecny burmistrz. Droga wyboru go na pierwszą, Jego, kadencję była zgodna w ówcześnie obowiązującym prawem, ale była daleka od przyznania możliwości obywatelom w wyborze swego burmistrza. Była wypadkową grup interesów, którym odpowiadał trzydziesto-paroletni zapalony zelota polityki lokalnej o poważnych inklinacjach lewicowych (żeby nie powiedzieć dobitniej "polityczne dziecko komuny"). Z uważnej lektury wypowiedzi Finstera wynika, poza narcyzmem, oczywiste upodobanie systemu takim jakim on jest. Czyli spodziewajmy się kontyuacji takiej kultury politycznej i zarządzania miastem jaką dotąd objawił Finster, jeśli wygra kolejne wybory. A pamiętajmy, zakłócał zgromadzenie publicznej na Starym Rynku, prowadzi nieudolną politykę gospodarczą miasta i taką będzie kontynuował - biorąc kredyty na spłacanie kredytów. Jednymi słowy, Finster wypowiada się w 2013 roku, a mówi językiem sprzed 10 lat. Dziś społeczeństwo dojrzało na tyle, że domaga się wdrażania takich narzędzi - jak inicjatywy uchwałodawcze, budżety obywatelskie, ludzie chcą też mieć bieżący wgląd w działalność urzędu - w sprawy zamówień publicznych, ale i tych zakupów, które tej magicznej granicy zamówienia publicznego nie przekraczają. Żądają też władzy, która byłaby daleka od otwierania kieszeni przed każdym kto chce wrzucić coś na "tacę". Pan Finster to przedstawiciel przeszłej epoki, dla której demokracja przedstawicielska, czyli taka w której mieliśmy jako obywatele głos raz na cztery lata, wszystkim zdawała się wystarczać, a politycy i samorządowcy mieli z głowy społeczeństwo do następnych wyborów. Finster, o czym sam mówi podczas debaty, boi się partycypacji obywateli w rządzeniu miastem, czyli jest zatwardziałym przeciwnikiem demokracji uczestniczącej, otwartego społeczeństwa obywatelskiego.

Mariusz Brunka, jest przedstawicielem zupełnie innej wizji. Domaga się wdrażania instrumentów demokracji uczestniczącej, emancypacji obywatela kosztem przywilejów ludzi władzy. Warto zaznaczyć, to o czym Mariusz wspomniał - jego wybór nie zatrzyma wskazówek zegara, a wszystkie codzienne obowiązki samorząd nadal będzie wypełniał, tak jak i wypełniał w czasach Finstera. Zmieni się natomiast CAŁY system funkcjonowania nie tylko władzy w sensie kultury politycznej, ale też po prostu społeczeństwa, które uzyska wszelkie możliwe narzędzia dążące do stworzenia środowiska dla WSPÓŁRZĄDZENIA miastem przez burmistrza i obywateli. 

Obaj Panowie, zgodnie z unijnymi preferencjami, chcą kierować Chojnicami tak, aby zbliżyć nas z Człuchowem, ten proces wydaje się nieunikniony, bo tylko takie działanie zapewnia napływ pieniędzy unijnych. 

Na obecnym etapie starcia warto zwrócić uwagę na podstawową różnicę, między dwiema wizjami - Arseniusza Finstera wizją samorządu osadzonego w realiach lat 90 - tych czyli na demokracji przedstawicielskiej, i wizją Mariusza Brunki która cywilizacyjnie jest o krok dalej i przewiduje szeroką partycypację obywateli w rządzeniu, a właściwie niesie za sobą współzarządzanie naszą lokalną wspólnotą. 

Pan Finster był dobry w przeszłości, bo w bałaganie lat 90 - tych komuniści musieli znaleźć kogoś młodego i ambitnego, kto wprowadzi ich w świat demokracji w czasie transformacji na lokalnym podwórku, ale dziś nie potrzebujemy despoty, a raczej wizjonera - administratora, który będzie w stanie swą postawą, wiedzą i perspektywą kierować samorządem, jak "pierwszy wśród równych", a nie jak Pan z kramem nad pospólstwem.