niedziela, 12 stycznia 2014

Globalizacja a Chojnice

Wiele słyszymy o globalizacji. Czym ona jest? Przede wszystkim stanowi procesy unifikujące - spłaszczające różnorodność w szczególności w znaczeniu kapitału zrównującego wszystko do znaczenia towaru, który dziś można kupić w Chojnicach, jutro sprzedać w Singapurze. Nawet jeśli de facto to co kupiliśmy nie ma odpowiednika w fizycznej postaci. Ostatnie teorie globalizacji nie pozostawiają złudzeń, świat zaczyna kierować się ku wytwarzaniu centrów wielkiego przemysłu, a wokół nich, czy przy nich powstają ogromne Megapolis, o których mój znajomy mówi, że przejmą wkrótce rolę państw, usamodzielnią się po prostu ustrojowo od znanych nam dziś państw. Megapolis będą stanowiły też centra decyzyjne wpływające na alokacje kapitałową, ukierunkowaną przede wszystkim na inwestycje w wysokie technologie i nie będzie miała znaczenia, geograficzna lokacja tych inwestycji. To stanowi z jednej strony szansę, z drugiej zagrożenie dla małych miejscowości w globalizującym się świecie. Szansa to możliwość uzysakania wielkiego kapitału na wytwarzanie czegoś, co będzie się sprzedawać w świecie, zagrożenie to odrzucenie przez kapitalizm wysiłku związanych z próbą dostania się do obiegu światowego kapitału przez obszary peryferyjne takie jak...Chojnice.

Inną płaszczyzną globalizacji jest kultura, która paradoksalnie, pomimo względnego sukcesu jej pop wymiaru, staje się przede wszystkim przekaźnikiem wszelakich wartości cywilizacyjnych i kulturowych, które mieszają się z potężną częstotliwością wpływając na nasze postawy i wybory. Świat więc staje się mniej dogmatyczny, bardziej relatywistyczny i dopuszczający różnorodność z jednej strony, ale w wymiarze lokalnym trwa jednocześnie proces zacieśniania wierzeń, więzów, stereotypów, które podtrzymują zbiorową tożsamość wspólnoty niedostosowanej do wyzwań ekonomicznych związanych z globalizacją. Ten proces podtrzymywany jest w sferze publicznej przez władze lokalne, gdyż stanowi zabezpieczenie przed identycznym wyzwaniem braku warunków do bytu tak dla lokalnej władzy jak i społeczności w zderzeniu z globalizującym się światem. Mieszkańcy nie chcą konfrontować się z nowoczesnością, a władza nie ma koncepcji na tę konfrontację w wymiarze perspektywy wspólnotowej. Więc od poziomu jednostkowego po wymiar polityczny trwa proces wyparcia, mechanizmów które wspólnotę tę dawno ogarnęły. Przyśpieszając jednocześnie nieuchronne - porażkę w dłuższej perspektywie. 

Tworzenie Miejskich Okręgów Funkcjonalnych (MOF), który w przypadku Chojnic ma objąć oprócz naszego miasta też Człuchów to ładowanie pieniędzy w podtrzymanie trupa przy życiu. Jest to proces dalszego wpędzania wspólnot lokalnych w politykę kredytową - konieczną do przeprowadzenia wielomilionowych inwestycji publicznych. De facto wspólnoty te rezygnują z jakiejkolwiek szansy na samodzielność tak w wymiarze polityki strategicznej związanej z ich przyszłością jak i w perspektywie szans na wykreowanie "inności" dającej się sprzedać w globalizacji. 

Pomimo istnienia dwóch czynników globalizacji - unifikującego ekonomicznie (ale nie wyrównującego stan posiadania, czy siłę popytu, a raczej unifikującego w ramach systemu, dającego się zarządzać centralnie) i dywersyfikującego kulturowo (różnicującego i ujawniającego swoistości lokalne i regionalne), Chojnice stały się miastem, które przestało być samorządną wspólnotą. Zresztą proces ten dotyczy nie tylko Chojnic. Przestajemy cokolwiek wytwarzać, nie mamy produktów eksportowych, nie wytwarzamy w młodych mieszkańcach poczucia "lokalności",więc nawet oni nie są już naszym "towarem eksportowym". Chojnice stały się miastem takim samym jak wszystkie inne. Niczym się nie wyróżniają, niczym co stanowi wartość w świecie globalizacji. Nie zachęcają swoją innością, ani też miejscem w infrastrukturze kraju, Europy czy świata - jako miejsce do potencjalnych inwestycji. Dlaczego mamy do czynienia z takim procesem? Otóż tam gdzie powstały wielkie wynalazki oraz gdzie zbudowano fundamenty pod wielki kapitał - jak w USA(ale też Singapur, Nowa Zelandia, czy wreszcie poszczególne przestrzenie jak Dolina Krzmowa, itd.), nie liczył się tylko kapitał, ale też myśl - koncepcja i ciężka praca, a przede wszystkim ludzie zdolni do postrzegania rzeczywistości w innej perspektywie. Jeśli nie wykreujemy odważnych idei, pomysłów na swoją przyszłość i będziemy trwać w inercji, to przepadamy. Potrzeba zabezpieczenia czynników warunkujących trwanie tożsamości wspólnotowej (władza) i jednostkowej w małych społecznościach naszego kraju, a w Chojnicach jest to obserwowalne wybitnie często doprowadza do tragicznych w skutkach konsekwencji w postaci nie tylko zrozumiałej emigracji ludzi wybitnie uzdolnionych, ale też do braku powrotów. Kiedy nie ma ludzi o otwartych umysłach, nie ma koncepcji, jest stagnacja, synekura i nepotyzm. Wszyscy godzą się na to co jest, a każdy kto ma "olej w głowie" wie, że lepiej siedzieć cicho za piecem lub po prostu wyjechać.

Takie nastawienie doprowadzi w bardzo krótkiej perspektywie do masowego wyludniania się Chojnic, szczególnie jeśli przyjmiemy pod wzgląd takie czynniki jak spadająca liczba urodzeń, emigrację zarobkową (i związaną z tym emigrację całych rodzin bądź proces ich atomizacji),brak miejsc pracy i powszechną już wiedzą o "układowości" - chociaż ja bym to nazwał zbiorową nieświadomą zmową bazujacą na powszechnym strachu o którym napsiałem wyżej  - tak władz,jak i samych chojniczan w rozumieniu jednostkowym przed wyzwaniami globalizacji. 

Jesteśmy więc na etapie w którym, albo dopuścimy myśl o potrzebie budowy społeczeństwa otwartego, odejdziemy od modelu autorytarnego zarządzania, albo machina globalizacji zetrze to miasto w pył niepamięci w dość krótkiej perspektywie. 

Proponowałem w kampanii 2010 roku stworzenie kapitału żelaznego pod fundusz finansujący najwybitniejsze chojnickie umysły w ich wysiłkach badawczych. Nie tylko po to, aby sfinansować komuś doktorat czy profesurę, ale przede wszystkim dlatego, aby ludzi tych, ich wynalazki związać w jakiś sposób z Chojnicami. Nie chodzi też tylko o naukowców, ale o wybitnie uzdolnionych ludzi, posiadających zdolności biznesowe. Wyobraźmy sobie, że rocznie fundujemy komuś, kto wygrywa konkurs miejski 100 tysięcy złotych na badania (zamiast łożyć takie pieniądze na basztę Jutrzenki na przykład), a drugie 100 tysięcy na przykładowo 5 stypendiów doktoranckich (zamiast wydawać na pensję drugiego wiceburmistrza). Efekty mogą być, a może ich nie być, ale pojawia się szansa, że będą. Szansy tej nie widać pod sterami obecnej władzy. Mógłbym podać długą listę od poziomu cywilizacji po historię miast, które upadły właśnie przez wzgląd na ukształtowanie się takiej kultury politycznej (opresyjnej) z jaką mamy do czynienia w Chojnicach. Kultury zabezpieczającej status quo, nawet jeśli była to droga do upadku.

Jeśli pragniemy lepszego jutra dla naszych rodzin, to naprawdę odważmy się myśleć krytycznie o dokonaniach Pana Finstera i obozu władzy, bo w innym wypadku, jeśli zadowolimy się Orszakami, Drogami Krzyżowymi i innymi świętami (którym nie odmawiam świętości), po prostu znikniemy z mapy jako miasto. Proces degradacji Chojnic, jest też widoczny na poziomie państwa, bowiem miasto straciło w ciągu kilkunastu lat kilka ważnych instytucji publicznych - przeniesionych lub zlikwidowanych. Tragicznie jest też w wymiarze polityki mieszkaniowej, bo w Chojnicach przypada chyba najmniej mieszkań na 1000 osób we wszystkich miastach woj. pomorskiego. Czy to nie świadczy dobitnie o naszej pozycji? Ale inne wskaźniki też nie napawają optymizmem.

Naprawdę czas zmienić perspektywę myślenia. Nie bójmy się krytyki władzy, krytyka naprawdę może nas ocalić! Ta władza nie radzi sobie z wyzwaniami jakie stawia przed nią zglobalizowany świat.I co najważniejsze nie radzi sobie z ożywczą krytyką (która wcale nie musi być konstruktywna - tego nie dajmy sobie wmówić), nie dopuszcza krytyki i popada w nieomylność, w samowiedzę. Jeszcze ten tragiczny pomysł z Balturium...Należy wyjść poza myślenie instytucjonalne i skierować wysiłki na inwestycje rozproszone, - na inwestycje w poszczególne jednostki, które mogą stać się realnymi lokomotywami rozwoju. Mam kilkunastu znajomych - biznesmenów i ludzi nauki, którzy wyjechali z Chojnic i nigdy do nich nie wrócą. Oczywiście świat też proponuje im więcej niż Chojnice, ale czy nie wracaliby, gdyby wiedzieli, że to miasto rzeczywiście przyłożyło się do ich osiągnięć? Czy nie byliby "lokomotywami"lokalnego rozwoju?

Pamiętajmy najwyższą formą człowieczeństwa jest możliwość udziału w polityce. Bierzmy w niej więc udział powszechnie i razem budujmy lepszą przyszłość niż ta, którą próbuje nam zafundować jeden człowiek - Arseniusz Finster.

Zrozumienie trwających procesów globaliazacji jest też dla Chojnic w perspektywie społeczeństwa sieci (Internetu i dynamiki globalnych powiązań) chyba największą możliwą szansą w dziejach tego miasta. Zresztą szanse te się wyrównały dla wielu miast. Potrzeba jednak tego wszystkiego o czym napisałem wyżej - zmiany peprspektywy myślenia i zniesienia społeczeństwa hierarchicznego na rzecz wzajemności opartej o cel jakim jest stworzenie z Chojnic naprawdę wspaniałego ośrodka miejskiego. Do tego jednak trzeba mieć wizję, której w tym mieście dawno zabrakło u "władających". Przecież wystarczy sobie przeanalizować teksty chojnickich raperów, nawiązujących co rusz do przestrzeni miejskiej i codziennych bolączek życia w tym mieście, aby dowiedzieć się, że w tym mieście żyje się po prostu źle i dzieje się źle. O tym wiedzą już wszyscy.