czwartek, 6 lutego 2014

Kogo oburza Informacja Publiczna?

W myśl Ustawy o dostępie do informacji publicznej z 2001 roku, my obywatele mamy prawo zasięgać informacji na temat życia samorządów, polityków, urzędników, spraw jakie prowadzą itd.

Skąd więc święte oburzenie urzędników na to, że są "zasypywani pytaniami"? Przecież nikt się nie oburza i nikt w mediach o tym nie wspomina, kiedy za jeden niezapłacony bilet na parkingu miejskim obywatel dostaje sprawę o wykroczenie oraz ok. tuzina listów. Bo kiedy chodzi o monitorowanie życia obywatela, to żadne środki się nie liczą, albo inaczej każde środki będą się liczyć, ale nikt nie liczy wtedy czasu, ilości urzędników i wydanych pieniędzy. Wtedy króluje bowiem jedna maksyma rzymska: Dura lex, sed lex (Twarde prawo, ale prawo). 

Kiedy obywatel śmie zadawać pytania urzędom, wtedy wzrasta oburzenie, a więcej nawet napiętnowanie! Otóż w mediach piszą "wariat jakiś" i z dokładnością chirurgiczną wyliczają elementy "dziwacznego" postępowania obywatela, który przecież nie chce niczego innego poza platońskim "wiedzieć, żeby wiedzieć" (łac. scire propter impsum scire) . Czyż tak też władza nie podchodzi do obywatela? Czyż nie monitoruje naszych aut, kieszeni, dom i łóżek - w myśl co prawda dwóch zasad, jednej znanej powszechnie Pecunia non olet (pieniądze nie śmierdzą) oraz i tej o której wspomniałem wyżej (wiedzieć, żeby wiedzieć). 

Tak więc mamy do czynienia z sytuacją w której po ponad dziesięciu latach od wejścia Ustawy o dostępie do informacji publicznej poszczególne osoby zdecydowały się na monitoring działań władzy, bo mają przecież do tego prawo. Niestety zaprzyjaźnione z władzą media, robią z takich osób, wykonujących społecznie użyteczną pracę, oszołomów. 

Mamy przykład chojnicki - osobę Mariusza Janika, jest i przykład tucholski osoby Szymona Chyły. Obaj permanentnie poszukują prawdy i domagają się prawa do monitoringu działań władzy. Za co spotykają ich publiczne połajanki. A w lokalnych gazetach pisze się o nich wręcz w tonie oskarżycielskim "nie chce z nami rozmawiać, zasypuje urząd listami", a ja pytam i co z tego? Czy media znowu są na pasku władzy i wykonują zadania zlecone na konkretne osoby?

Wniosek z tego taki, że władzy się wydaje, iż władza ma prawo- pytać, ścigać, żądać, a obywatel ma płacić i płakać oraz kłaniać się w pas. Nic z tego Panowie u Władzy, będziemy was monitorować wszelkimi dostępnymi i prawem dozwolonymi środkami. Wam trzeba patrzeć na ręce, bo Wy w odróżnieniu od obywatela dysponujecie mieniem publicznym często niczym własnością folwarczną. 

My,obywatele, mamy prawo wiedzieć co Wy robicie za publiczne środki.

Odpowiadając na pytanie postawione w tytule: możliwość zadawania pytań oburza najczęściej tych, którzy woleliby pewne swoje działania ukryć przed oczami i uszami obywateli.