środa, 18 listopada 2015

Przyczyny korporatyzmu nauczycielskiego

Jak wykazałem w jednym ze swoich wpisów ( http://polityka-chojnice.blogspot.com/2015/11/korporatyzm-nauczycielski.html ), obserwuje się obecnie nadreprezentację jednego z zawodów u władz miasta. Wskazałem nauczycieli. Jakie są przyczyny tej nadreprezentacji?

Otóż o ile w przeszłości, nawet tej niedalekiej, powiedzmy 10-20 lat temu, funkcjonowały jeszcze zakłady pracy o masowej skali zatrudnienia, a w nich dość silną pozycję miały związki zawodowe, tak dziś jest bardzo niski stopień koncentracji pracy w zakładach o masowym zatrudnieniu, a jeśli już występuje, to jest to jednak masowość rozproszona (centra handlowe), lub masowość wynikająca z zatrudnienia w korporacjach międzynarodowych, których pracownicy funkcjonują w przestrzeni globalnej w oderawaniu od rzeczywistości społeczności lokalnych. Tak właśnie zmieniła się rzeczywistość, a wraz z nią struktura zatrudnienia. Dziś więcej ludzi pracuje w szkolnictwie, aniżeli w zakładach przemysłowych w niektórych przestrzeniach lokalnych. Dostęp więc, danego działacza, czy potencjalnego radnego do potencjalnych wyborców nadal jednak największy jest tam, gdzie występuje masowość i koncentracja ludności, a w obecnych warunkach takie zjawisko występuje trwale tylko w jednym miejscu, tj. w szkole, gdzie nauczyciel zyskuje sobie szerokie audytorium w dzieciach-młodzieży, a tym samym w ich rodzicach. W ten sposób zyskuje też ich zaufanie. 

Wydaje się, że powstał w związku z tym pewien paradoks, który może być swoistym zagrożeniem dla demokracji lub dla jej liberalnego oblicza, właśnie poprzez korporatyzm nauczycielski. Szkoła, jako jedyne miejsce koncentracji ludzi na masową skalę, gdzie nadal jej model jest modelem wywodzącym się z uznania autorytetu nauczyciela, jest jednocześnie miejscem szerzenia postaw, zachowań i ich reprodukcji oraz przede wszystkim utrwalaniu. Oznacza to, że w strukturze szkolnictwa, które w Polsce jest w większości państwowe-publiczne, dzięki dostępności do elektoratu, nauczyciel będący funkcjonariuszem państwowym i przedstawicielem swojego zawodu staje się najczęściej reprezentantem obywateli w organach władzy. Paradoks leży w tym, że radny, różnego szczebla, który miałby być reprezentantem obywateli i ich interesów, jest tak naprawdę reprezentantem opresyjnego państwa i jego systemu. Więc państwo dzięki utrzymywaniu edukacji publicznej i demokracji przedstawicielskiej, gwarantuje sobie dzięki tej nadreprezentacji w strukturach władzy z wyboru, utrwalanie i reprodukcję swojego systemu. 

Twierdzenie, że w takim systemie mamy do czynienia z demokracją w jej różnych obliczach jest zaprzeczeniem myślenia. Nikt inny, tak jak nauczyciel, nie ma takiej możliwości zaistnienia w polityce na szczeblu lokalnym, jak własnie nauczyciele, którzy często jako najwięksi konformiści lokalnych wspólnot, pracujący 18 godzin w tygodniu, mają gwarancję najszerszej społecznej rozpoznawalności (spotykają się w tym czasie z setkami, a może i tysiącami osób), a przecież głosuje się na osoby szeroko rozpoznawalne i godne zaufania. Po nauczycielach niestety nie można się spodziewać, że będą działać bezinteresownie i w imię interesu publicznego, potrafią liczyć pieniądze, jak nikt inny i każdy kontakt z ludźmi ponad te 18 godzin, w większości przypadków, musi zostać sowicie wynagrodzony, niczym nadgodziny. 

Jeśli ktoś chciałby zostać radnym miejskim, to w dobie kultury obrazkowej są właściwie trzy drogi (choć pisze się fachowo o tzw. zawodach zaufania publicznego, które nie są niczym innym, jak tylko listą utrwalaczy systemu i zastanej struktury społecznej):
- nauczycielstwo;
- sport;
- celebryta/idol;
- ew. lekarz.

Oto, jaka jest anatomia demokracji przedstawicielskiej w realiach neoliberalnej gospodarki globalnej. To są właśnie "przedstawiciele ludu". Wszyscy przedstawiciele wymienionych zawodów działali zawsze dla pieniędzy i tego nawyku nie tracą po wejściu do wszelkiej maści rad ;) Najlepsze przykłady mamy w Chojnicach, gdzie radny (nauczyciel) mający 130 tysięcy złotych na koncie i prowadzący fundację musi wystarać się, aby jego gościa z Warszawy podjął strażnik miejski z Chojnic, bo to wydatek ok. 680 zł :) Biedak, nie miał takich pieniędzy na cele społeczne.