poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Granice prywatności

Świat w którym żyjemy zdaje się, wkroczył nam do sypialni. Wszystko co mogło być dotąd sferą naszej prywatności zostaje wystawione na publiczny ogląd. Z jednej strony obserwujemy pewne ustępstwa władzy umożliwiające monitoring jej działań, z drugiej strony władza rekompensuje sobie te ustępstwa poprzez monitorowanie naszego życia prywatnego. 

Nie będę się rozpisywał o inwigilacji w Internecie, bo ta przyjmuje takie rozmiary, że 2/3 osób które spotykam w bibliotekach, na uczelniach, targach ma zaklejone kamery w laptopach...

Pewien filozof, twórca koncepcji utylitaryzmu Jeremy Bentham, był jednocześnie wynalazcą Panoptikonu - przestrzeni dzięki, której na przykład więzniowie mogliby być monitorowani non - stop przez służbę więzienną - choć nie był to efekt technologicznych możliwości w tamtym czasach (XVIII/XIX w.) a raczej wynik zmyślnej konstrukcji architektonicznej i oddziaływania na psychikę więźniów.

W XXI w. władza zniosła w dużej mierze psychiczną presję na subordynowanie samych siebie, a więcej stworzyła wrażenie pełnej wolności jednostki - bo posiada narzędzia technologiczne do obserwacji człowieka/obywatela w jego "naturalnym środowisku".

W to wszystko jak zwykle wkracza wielki kapitał, któremu najnowsze wynalazki dostępne są od ręki. Dzięki czemu wielkie korporacje jak Google (z którego platformy teraz korzystam) od 2007 r. tworzy projekt "Street View" - czyli zrzuty z poziomu ulicy, wzbogacające mapy Google. Uwidacznia się wielce problematyczna sprawa przy tej okazji. Otóż już nie tylko władza nas monitoruje - nie ta w naszym państwie, nie ta w naszym powiecie, ale wszystkie służby obcych państw mogą zajrzeć nam do ogródka, konkurencja może podpatrzeć czym jeździmy, a złośliwa teściowa może się przyjrzeć jak dbamy o czystość chodnika. Władza została na pozór rozproszona. Każdy może nas teraz przywoływać do porządku i subordynować, a my sami możemy sobie tę sytuację nawet rekompensować poprzez władanie innymi. Umożliwia nam to Google. 

Wszystkim chojniczanom zalecam zajrzeć na Street View na Google Maps, aby przyjrzeć się czy kamery Google nie ujęły czasem czegoś z naszego podwórka, czego nie chcemy pokazać światu. Oni nie pytają o zgodę na publikację "naszych zdjęć", ale zawsze można zażądać od Google usunięcia niechcianych obrazów. Żyjemy w dobie społeczeństwa sieci. Nie chcę wartościować (i nie robię tego), ale przejście w erę społeczeństwa informacyjnego i opartego na wiedzy, każdego z nas będzie jeszcze słono kosztować, a skutki tego nieuniknionego procesu są dla jednostki ludzkiej według mnie niejasne z perspektywy dnia dzisiejszego.