poniedziałek, 30 czerwca 2014

Brudna kampania

Zaczęło się i przypuszczam, że to dopiero początek przed kampanią wyborczą.

Na stronach Naszej Klasy ktoś założył mi profil, użył mojego zdjęcia i wskazał, że uczęszczałem do chojnickiego poprawczaka w latach 1998 - 2000. Jest to obrzydliwe kłamstwo, a sprawa trafi na policję. Przy okazji zaznaczam, już wyprzedzając dalsze akcje, że nigdy nie byłem karany i kryminalizacja mojej osoby nie wyjdzie nikomu na dobre. 

Sprawie można się przyjrzeć tutaj:



Myślę, że chojnicka władza chwyta się wszelkich możliwych metod, żeby zdyskredytować chojnicką opozycję. Nie dziwię się, jakbym zamówił u kogoś sklejenie czegoś co się nazywa doktoratem, a potem bym opowiadał, że jestem doktorem, to też bym się obawiał o swoją przyszłość. 

Przerażające jest jednak to, że będziemy świadkami dosłownie "krwawej kampanii". Przeczuwałem to, ale dostaję coraz więcej sygnałów, iż zbiera się na opozycję materiały i wraz z mediami (jeden tytuł szczególnie zasłużony) przygotowuje przysłowiowe "haki". 

Ktoś powiedział, że polityka to "syf". Być może tak jest, ale nie ma takiego brudu, którego nie da się zmyć. Można albo zmyć z siebie politykę, albo zmyć sobą politykę. Wybieram to drugie i ostrzegam tych, którzy chwytają się takich metod, że będę dążył do obrony moich praw jak i praw ludzi z którymi działam.

Żyjemy w chorym systemie w którym ludzie zamiast koncentrować się na swoim rozwoju i przyszłości, na dobrobycie, to przede wszystkim koncentrują się na niszczeniu osób aktywnych i przedsiębiorczych. Tak Polski nie zbudujemy. Mnie takie sytuacje nie załamują, są za to bodźcem do działania. W tym kraju, w tym mieście naprawdę wiele trzeba zmienić. 

W DNIU 01.07.2014 NASZA KLASA POINFORMOWAŁA MNIE MAILE, ŻE ZDJĘTO MÓJ FAŁSZYWY PROFIL.

Kania w Chojnicach

Gościliśmy 27 czerwca w Chojnicach Dorotę Kanię, redaktor z "Gazety Polskiej" i autorkę głośnych w ostatnich latach książek.

Poniżej kilka fotek ze spotkania:







wtorek, 24 czerwca 2014

Finster dostał w RIO

Miasto Chojnice w wyniku nieudolności burmistrza Finstera będzie miało wkrótce bardzo poważany problem, który wydaje się być zamiatany pod dywan przed wyborami. Chodzi o potężne pieniądze.

Sprawa dotyczy dopłat do przedszkoli niepublicznych. W 2014 roku Regionalna Izba Obrachunkowa przeprowadziła w ratuszu kontrolę w zakresie prawidłowości udzielania dotacji dla niepublicznych przedszkoli i innych form wychowania przedszkolnego w okresie od 1 stycznia 2011 r. do 31 grudnia 2013 r. 

Co wynika z przeprowadzonej w Urzędzie Miejskim kontroli?

Są nieprawidłowości. 

Przede wszystkim Urząd Miejski w Chojnicach nieprawidłowo ustalił w latach 2011 - 2013 kwoty dotacji dla niepublicznych przedszkoli i punktów przedszkolnych. Jak napisała RIO, tę nieprawidłowość urząd musi usunąć poprzez:

wyrównanie niepublicznym przedszkolom i punktom przedszkolnym działającym w latach 2011 - 2013 na terenie gminy miejskiej Chojnice dotacji za poszczególne lata do należnej kwoty.

Czy ktoś pamięta, aby Finster - burmistrz Chojnic - chwalił się tym na konferencji prasowej?

Oczywiście burmistrz Finster odwołał się od decyzji RIO (zastrzeżenie), które to odwołanie jednak zostało oddalone. 

Miasto będzie musiało więc wyrównać dopłaty. Będą to ogromne pieniądze. Odwołania burmistrza Chojnic od decyzji RIO określić można jedynie jako polityczna gra na czas. Prawo stoi po stronie RIO, to jasno wynika z interpretacji prawnej. Finsterowi chodzi jedynie o to, aby nie musiał tych pieniędzy zwracać na podstawie decyzji jeszcze przed wyborami. Wiadomo, że miasto będzie musiało przedszkolankom zapłacić, stanie się to pewnie po wyborach. Czyli ewentualny "prezent" ma dostać nowa Rada Miejska i nowy burmistrz  Chojnic. Ewentualnie Finster, gdyby wygrał wybory, będzie miał kolejne 4 lata na spłatę należności wobec przedszkoli. 

Tak właśnie wygląda manipulacja od kuchni. Gwarantuję, że gdybyśmy nie byli 4 miesiące przed wyborami, a przynajmniej rok, to walczyłbym o referendum. Dla zwykłego mieszkańca Chojnic takie działania burmistrza to ogromne koszty, które będą miały odbicie w jakości życia w mieście. Im później miasto zapłaci tym większe odsetki będzie musiało uregulować. Z czyjej kieszeni będą te pieniądze? Z kieszeni burmistrza?Nie, z kieszeni podatników - wyborców!

Finster dostał w RIO, dostanie i od wyborców.

czwartek, 19 czerwca 2014

Kto pokona Finstera?

Kiedy prześledzimy zwycięstwa Arseniusza Finster, te wyborcze w 2002 r., 2006 r.,oraz w 2010 r. oczywistym staje się, że wobec obecnego burmistrza Chojnic powinien wystartować tylko jeden kontrkandydat.

Dotąd opowiadałem o takiej opcji jedynie w kuluarach, ale postanowiłem tę myśl upublicznić.


Wszystkie opcje polityczne w Chojnicach, od PiS przez PChS, KNP Korwina - Mikke oraz SLD i ChRS plus lokalne organizacje pozarządowe powinny poprzeć jednego, wspólnego kandydata. Mianownikiem tych wszystkich organizacji i czymś co określa ich wspólny interes polityczny jest chęć zmiany władzy. Nie jest to chęć wynikająca tylko z dążenia do władzy, ale przede wszystkim, a obserwuję i działam od lat, do oparcia chojnickiej polityki na innych wartościach i ideach, aniżeli te które wyznaje Arseniusz Finster i skupiony przy nim dwór. 

Dlaczego tylko jeden kontrkandydat?

- W 2002 r. po raz pierwszy dokonywano bezpośredniego wybory burmistrza, czyli mieszkańcy decydowali swymi głosami o wyborze. W tych wyborach wystartowało 3 kandydatów. Byli nimi Arseniusz Finster, Andrzej Górnowicz i Maciej Walkowski. Otrzymali oni kolejno 76,71% (A.F.), 16,30% (A. Górnowicz), 6,99% (M. Walkowski). Arseniusz Finster miał dwóch kontrkandydatów. W tamtym czasie Andrzej Górnowicz był autentyczną figurą na chojnickiej scenie politycznej. Nie wystarczyło to jednak, aby stać się wyrazistym przy bardzo młodym wtedy (38 lat), burmistrzu, który tryskał energią. I który był dobrze odbierany przez społeczeństwo. To był pierwszy przykład tego, ze więcej jak 1 kontrkandydat to rozproszenie uwagi wyborców, oraz gra na konto Fintera. Uruchamia to też mechanizm ekonomiki wyborcy, który nie ma ochoty i czasu na poziomie lokalnej polityki analizować więcej jak jednej alternatywy (stąd popularnie przyjęło się uważać, że "Finster nie ma kontrkandydata").

- W 2006 r. sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła. Nie tylko zwiększyła się ilość kontrkandydatów Finstera do trzech, ale też Finster uzyskał jeszcze wyższy wynik końcowy (według mnie dzięki zwiększonej ilości kontrkandydatów - to jeszcze bardziej skupiło uwagę na burmistrz i zachęciło wyborców do pozostania "przy tym co jest". Wystartowali A. Dolny (Wyborcze Forum Samorządowe i Prawo i Sprawiedliwość), uzyskując 4, 41% głosów,  A. Finster (Program 2010) uzyskując 82, 85 % głosów, J. Kowalik (SLD) uzyskując 4,19 % głosów oraz najbardziej w tej kampanii widoczny i waleczny A. Mielkie, który tych głosów uzyskał 8,55%. Od tych wyborów można już było mówić o prawidłowości - im więcej kontrkandydatów, tym większa szansa Finstera na zwycięstwo i nie jest to wynikiem słabych kontrkandydatów, tylko działania prawa rozpraszania głosów w ordynacji większościowej, jednomandatowej (tak można określić tę która funkcjonuje w wyborach na burmistrza już od 2002 r.) w chwili kiedy jest więcej jak jeden kontrkandydat.

- W 2010 r. ponownie mamy więcej jak jednego kontrkandydata. Nikt nie mógł nic przeciwko takiej sytuacji zrobić. A stało się coś tragicznego. Współpracujący ze sobą w radzie miejskiej Andrzej Dolny (PiS) i Marcin Wenta (WFS), postrzegani byli jako tandem opozycji. Nagle stają naprzeciwko siebie w wyścigu o fotel burmistrza, czy było coś co mogło wywołać w wyboracach większą niechęć jak takie posunięcie? Nie, nic nie wywołałoby większego zaskoczenia wyborców i ich niechęci. Jak wykazały prowadzone przeze mnie badania, kiedy Marcin Wenta był jedynym znanym opinii publicznej kontrkandydatem poparcie dla Niego sięgało 20% w okresie przedwyborczym! W momencie kiedy pojawił się Andrzej Dolny jako drugi kontrkandydat, wyborcy nie przestali popierać Arseniusza Finstera, tylko po prostu podzieliły się głosy na "opozycji" i do tego jeszcze coraz mniej osób w ogóle było skłonnych oddać głos na kandydatów opozycji, a poparcie dla Marcin Wenty zaczęło topnieć. Doszło do tego, ze przed wyborami poparcie dla Marcina Wenty spadło do ok. 5% podobnie jak dla Andrzeja Dolnego. Te dane prezentowałem w jednym z komitetów, ale już niewiele można było zrobić. Badania przed kampanią i w czasie jej trwania ujawniły, że nie tylko Finster zyskuje na większej ilości kontrkandydatów, ale też traci na tym każdy kolejny kontrkandydat, a uwaga wyborców skupia się na jednym silnym graczu - czyli na Finsterze. Bo to Finster jest postacią wyrazistą i nikogo nie wykreuje się ad hoc. Wyniki były przerażające: A. Finster zdobył 84.95% głosów, A. Dolny 7.24 % , natomiast M. Wenta 7.81 %. 

Frekwencja w wyborach z tych lat wynosiła odpowiednio: 2002 (42, 51%) ,2006 (49,23%), 2010 (47,26%). 

Jakie są z tego wnioski? Po pierwsze nie ma wpływu ilość wyrazistych kandydatur na burmistrza (wyrazisty był i A. Mielke i A.Górnowicz i A. Dolny oraz M.Wenta), jeśli jest to więcej jak 1 kontrkandydat. Warto prześledzić ile głosów zgarniali "opozycyjni" kandydaci (suma głosów): 2002 (23,29%), 2006 (17,15%), 2010 (14,42%). Teraz proszę się zastanowić nad skutecznością działań i zdolności do współpracy środowisk opozycyjnych w Chojnicach. W ciągu 12 lat, opozycja straciła ok. 10% poparcia społecznego,jak uważam tylko w wyniku niezdolności do kreowania jednego lidera. Bo Finstera można łatwo pokonać, ale trzeba brać pod uwagę prawa, które są niepodważalne i polegają na wyborczej arytmetyce. I nie ma tutaj niestety wpływu frekwencja wyborcza. To nie ona jest decydującym czynnikiem w tych wyborach, pokazuje to historia wyborów. Opozycja traci też pojedyńcze głosy od 2002 r. wtedy kandydaci opozycyjni otrzymali łącznie ok. 3000 głosów, w 2006 r. już tylko 2500 głosów, a w 2010 r. zaledwie 2250 głosów. To nie jest wynik "osiągnięć" Finstera, ale wynik nieprzemyślanych posunięć opozycji, która dotąd zamiast rozumem, kierowała się emocjami. Doprowadziło to do schizofrenicznej więc sytuacji, w której wyborcy oddają głos na radnego z opozycji, ale jednocześnie kładą głos na Finstera.Przykładem jest rok 2010, kiedy na dwóch kandydatów na burmistrza oddano 2250 głosów, ale na wszystkich opozycyjnych (PS, PiS, SLD) kandydatów do Rady Miejskiej oddano 4500 głosów. Jasną więc jest konstatacja, że brak zgody co do jednego kandydata przynosi opozycji i tym samym miastu szkodę. Brak jednego lidera, to automatyczne przekazanie około 50% poparcia, którym cieszą się kandydaci opozycji na rzecz Finstera, który dzięki kilku kandydatom, co będę powatarzał jak mantrę - zyskuje. 

System wyborczy jednomandatowy kieruje się tak zwanym prawem Duvergera, mówi ono o tym, że system większościowy prowadzi do kreowania się dwóch spolaryzowanych bloków poparcia wyborczego. Odnosiło się to prawo do partii politycznych - więc system promował wyłanianie się dwóch głównych bloków (obserwuje się to w demokracjach zachodnich - kreowanie się systemów dwupartyjnych i dwu i pół partyjnych). Według mnie prawo to zadziała w momencie, kiedy w Chojnicach będzie tylko jeden kontrkandydat wobec Finstera. To znaczy, wtedy tylko poparcie dla Finstera, w wyniku skupienia uwagi wyborców i mediów na jednym kontrkandydacie doprowadzi do porażki wyborczej Finstera już w I turze wyborów. II tury nawet nie będzie. Co zaskakujące nie jest wcale tak bardzo istotne kto byłby tym kandydatem. Mogę ujawnić, że w na początku 2014 według przeprowadzonych przeze mnie badań na Finstera zdecydownych było zagłosować nieco ponad...50% wyborców, dosłownie nieco. To oznacza, że ogromny elektorat czeka na zagospodarowanie, wystawianie więcej jak jednego kontrkandydata doprowadzi do triumfu Finstera, być może wykraczającego nawet ponad 85% poparcia, co przeczy przecież nawet logice jego "dokonań", niestety tak działają wyborcy. Nie skupią uwagi na więcej aniżeli na jednej osobie. Wszystkie siły opozycyjne muszą się porozumieć w kwestii jednego kontrkandydata. 

Dlaczego inne wartości?

Wygrana kontrkandydata sił opozycyjnych to zupełnie inna jakość polityki dla miasta. Oczywiście nikt nie zwolni urzędników, nikt też nie doprowadzi do zamknięcia ratusza, ani też nikt nie będzie obradował na stadionie. Jednak wyznaczniki i metody zmienią się zasadniczo. Przede wszystkim zapanować muszą jasne zasady, a nie układy i buta, którą obserwujemy na co dzień. Wiadomo przecież, że obywatele w Chojnicach boją się działać publicznie (bo stracą pracę, bo burmistrz nakrzyczy itd.), wiele inicjatyw jest przejmowanych lub blokowanych w zarodku, a Finster wpływa na niezależność partii i stowarzyszeń, co bardzo mocno ogranicza przestrzeń wolności (przy tym niestety widoczny jest alians burmistrza z wybranymi mediami). Nowy burmistrz nie ma być politykiem, ma być przede wszystkim mężem stanu, który uspokoi Chojnice i chojniczan, da ludziom ufność w literę prawa i jasne - transparentne zasady swych postępowań. Ma być przede wszystkim sprawiedliwym ojcem miasta (a nie narcyzem), który zaraz po wyborach zamiast uprawiać politykę będzie działał w interesie mieszkańców, a nie w interesie swoim i swojej frakcji partyjnej (czy lokalnej sitwy). Tego potrzebujemy wszyscy w Chojnicach. Zbyt wiele się słyszy o donosach, zakulisowych kontaktach i wpływach. Ciągle władza polega na zastraszaniu i ograniczaniu obywateli. Mentalnie chojnicka władza ze swymi metodami tkwi w głębokim PRL-u. To miasto upada od lat, jest obserwowalny odpływ instytucji publicznych  i spadek znaczenia miasta, niska stopa zatrudnienia, umowy śmieciowe, szeroka szara strefa (co przyznawano nawet w ratuszu), masowa migracja, brak perspektyw dla ludzi młodych (którzy mówią wprost, że Chojnice to "zadupie"). Nasze miasto będzie upadać, jeśli nie zmieni się w nim kultura polityczna. I to jest poważny problem. Wykazano w latach 90 - tych XX. w., że wszędzie tam, gdzie nie ma transparentności i jakiejś formy rozsądnego porozumienia (poszanowania) na linii - obywatele - władza, ludzie pozostają bierni  i jest ubóstwo. 

Co zyskają ugrupowania?

Jeśli różne ugrupowania polityczne i pozarządowe zdecydują się na jednego kontrkandydata na burmistrza, to zyskujemy wszyscy nową jakość w mieście, do której de facto każda siła poza Finsterem próbuje dążyć w Chojnicach jednostkowo. Wygrać z Finsterem uda się tylko jednym kandydatem. I to jest jedyna szansa na zaprzestanie topienia kasy w Parku Wodnym, na afery z udziałem Finstera. Wspomnieć też trzeba, że polityka ratusza to zadłużanie miasta, wartość kredytów w ostatnim roku jakimi obciążone jest miasto wzrosła drastycznie. Burmistrz i skupiony wokół niego dwór nie ma żadnych innych pomysłów na rozwój miasta jak tylko fundusze unijne, które czasami doprowadzają do groteskowych inwestycji - vide Baszta Nova w fosie. Poza tym, nowy kandydat, aby przeciwdziałać nieuchronnemu "cementowaniu się władzy", podpisze deklarację dwu - kadencyjności. Nie będzie siedzenia na fotelu przez 20 lat. 8 lat wystarczy w zupełności jednemu człowiekowi, aby wpłynąć na kierunki zmian w polityce miasta. I trzeba przestać stawiać na jednostkę (ponad interes społeczny) oraz na kreowanie kolejnego, jak mawiają niektórzy - satrapy. Czas abyśmy wytworzyli tak silną demokrację i tak silne społeczeństwo obywatelskie, abyśmy z łatwością byli w stanie w sposób cykliczny zmieniać władzę w Chojnicach. Zmiany są dobre i dają rozwój. Muszą tylko trzymać się zasad i wartości przypisanych do prawidłowego rozumienia zasad demokracji.

Co zyskają Chojnice?

Chojnice po wyborze nowego burmistrza odzyskają wolność. Nikt nie będzie przychodził na zgromadzenia publiczne, aby je zagłuszać czy zakłócać (co robił Arseniusz Finster w przeszłości), nie będzie też manipulowania sportem w celu robienia z niego maszynki wyborczej. Nie będzie też noszenia Krzyża przez władzę. Jesteśmy obywatelami państwa świeckiego i sprawa wiary jest sprawą osobistą i rozpatrywaną indywidualnie. Jeśli w mieście nie ma 100% katolików, to ani burmistrz, ani radni nie mają prawa publicznie - jako przedstawiciele miasta, nosić Krzyża w publicznym spektaklu. 

Postawmy na jednego kontrkandydata i wygrajmy dla Chojnic! W oparciu o doskonały program wyborczy, nad którym również pochylić musza się co do zgody nad nim, wszystkie siły opozycyjne w Chojnicach, możemy wspólnie doprowadzić do rozkwitu miasta, które stanie się dosłownie perłą Pomorza.

Jeśli znowu wystawimy wielu kontrkandydatów, to dokonamy tego samego błędu co w czasie wcześniejszych wyborów. Nie wiem jak różne siły w Chojnicach chcą wygrać, popełniając wciąż ten sam kardynalny błąd - który jak wskazują wyniki wyborcze doprowadza do coraz wyższego poparcia dla Finstera. Czy waleniem głową w mur trzy razy i trzy razy ją rozbijając warto przyłożyć czwarty raz? To prawda, że zmieniły się warunki, ale to jest tylko nasze subiektywne odczucie, polegać należy na faktach -  historii wyborczej i wskazanych prawach, a te nieubłaganie wskazują jednego kontrkandydata. Poza tym, wiadomo do czego prowadzi wielu kontrkandydatów, należy wreszcie spróbować innego wariantu, tym bardziej, że na podstawie analiz jest on naprawdę obiecujący. Jeden kontrkandydat to szeroka możliwość prezentacji ALTERNATYWY, i jest to skuteczniejsza metoda, aniżeli próba przemawiania ustami, dwóch czy trzech kontrkandydatów.

Tym postem, nie dałem odpowiedzi na pytanie o to kto pokona Finstera, ale dałem odpowiedź ważniejszą na pytanie o to, jak pokonać Finstera. 

wtorek, 17 czerwca 2014

Kaczmarek przeciąga Finstera





Kamil Kaczmarek w słowach ostrych i konkretnych, polegając na dokumentach miejskich wykazuje wprost, że Arseniusz Finster manipuluje danymi, a jednocześnie ujawnia, iż miasto Chojnice jest coraz bardziej zadłużane.



Proszę obejrzeć materiał.



Do sprawy prezentacji danych finansowych i ich omówienia, odniosę się w następnym poście.




niedziela, 15 czerwca 2014

Chojnice 1939 książka!


Kilka lat temu obiecałem książkę o wybuchu II wojny światowej w Chojnicach. Nakładem Wydawnictwa Bellona, ukaże się książka, którą napisałem wraz z Andrzej Lorbieckim. W księgarniach będzie na 1 września 2014, w 75 rocznicę wybuchu II wojny światowej. 

Książkę zapowiada już Merlin: http://merlin.pl/Chojnice-1939_Andrzej-Lorbiecki-Marcin-Waldoch/browse/product/1,1389585.html

Rybki mówią

(przerobione zdjęcie z www.ch24.pl)

W chojnickim Parku Tysiąclecia katastrofa ekologiczna...

Warto też zerknąć na krótki reportaż z miejsca zdarzenia:

http://www.grapheine.com/bombaytv/graphiste-pl-1aaa159444e06b9f887bc98e815e3c71.html

sobota, 7 czerwca 2014

Państwo bez państwa

Jakub Woziński, którego kiedyś gościliśmy w Chojnicach z książką Historia pisana pieniądzem, napisał kolejną książkę z perspektywy libertarianina (według mnie). Jakub był lata temu uczniem I LO w Chojnicach, niestety jest młodszy ode mnie ;)

Książka ta ma tytuł: To nie musi być państwowe. 


Książka ma kilkadziesiąt rozdziałów, koncentrujących na kluczowych według autora aspektach życia, w których to państwo dziś wiedzie prym dostarczając usługi, które według autora dostarczyć moglibyśmy sobie bez państwa przy tym nieźle zarabiając.

Nie sposób w poście przedstawić własny pogląd, na te kilkadziesiąt rozdziałów,a książka w pewien sposób wydaje mi się takim zbiorem, własnie poprzez wprowadzoną kategoryzację, dzięki której poznajemy ciągle tę samą perspektywę, ale na różne obszary życia społeczno - gospodarczego.

Skupię się tylko na kilku wybranych, co powinno oddawać z jednej strony mój punkt widzenia na tę książkę, z drugiej obrazować to chyba będzie myśl fundamentalną Jakuba wyłożoną we wszystkich rozdziałach.

Biblioteki

Autor w tym podrozdziale skupia się na funkcjonowaniu bibliotek w aspekcie ich własności. I wskazuje przykłady tragedii jakie spotykały biblioteki publiczne - vide Biblioteka Aleksandryjska, jednocześnie starając się wykazać, jak bardzo pożyteczne jest rozproszenie zbiorów bibliotecznych i przy tym posiadanie ich przez prywatne osoby - czy instytucje wynikającej z dobrowolnego zrzeszenia. W tym pojawia się ważny wątek tak zwanego egzemplarza obowiązkowego w Polsce - więc konieczność przekazywania książek za darmo na rzecz bibliotek uniwersyteckich (generalnie obowiązek odnosi się tak naprawdę do dwóch bibliotek Narodowej i Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor zaś wskazuje, że jest to 17 placówek).

Ciężko polemizować z tym, że biblioteki będąc publicznymi są kosztowne dla społeczeństwa. Niemniej, choć nazwie się mnie socjalistą, nie wiem dlaczego miałbym się godzić na kumulację kapitału przez jednego przedsiębiorce (bibliotekarza) w tym celu tylko, aby mu było lepiej i dostatniej? Bo nie widzę żadnej innej zalety funkcjonowania bibliotek prywatnych,jak tylko taką, że ktoś miałby na tym zarabiać (uważam, to i tak za wątpliwy biznes, bo księgarnie mają problemy żeby się utrzymać, podobnie wydawnictwa, co tu więc mówić o bibliotekach...). Tak więc biblioteki pozostawiam państwowe, ale oczywiście zachęcam wszystkich do gromadzenia prywatnych zbiorów. Nie widzę realnych plusów, natomiast rozumiem stanowisko autora głoszone z pozycji ideologicznej. Przy zaprzestaniu funkcjonowania bibliotek publicznych spodziewałbym się też dużego wzrostu kosztów korzystania z zasobów bibliotecznych (kolejny element wykluczenia ludzi mniej dostatnich).

Drogi

W książce przeczytać można, że były zawsze, w sumie jeszcze przed powstaniem państwa, ale to państwo objęło nad nimi kontrolę. Dlatego też dziś nie mamy żadnej alternatywnej...drogi do tej państwowej. Dowiadujemy się jak to było w historii i dlaczego, według Autora, drogi prywatne w USA i Wielkiej Brytanii upaństwowiono. Zgodziłbym się ze wszystkimi tezami, ale pytaniem dla mnie otwartym pozostanie - a jaka jest naprawdę różnica dla obywatela gdy własność jest w rękach prywatnych, a nie publicznych? - odnośnie dróg oczywiście pytam. Otóż dla obywatela, jak sam słusznie autora zauważa - żadnej różnicy nie będzie, bo technika pozwala tak zarządzać autostradami i innymi drogami, że obywatel nie odczuje zmian. Super! Więc po co ta zmiana?Aby kolejne grupy oligarchii uwłaszczały się kosztem dostarczania prywatnie kolejnych - strategicznych w tym przypadku - usług? Przecież, i tutaj zgadzam się z autorem, państwo również gra drogami, a sami mogliśmy w Polsce obserwować jak ciemny jest to biznes. Własność prywatna w tym względzie nic nie zmieni. A zamiast chaosu pojawiłoby się inne zjawisko - znane z wszelkiej własności prywatnej - wysoki poziom usług, za wysokie stawki. Kapitalistyczne siódme niebo. Jestem przeciw.Wolę jeździć "po naszej drodze", aniżeli po drodze Kowalskiego.

Państwo

Nie ma być Państwo to Lewiatan :) Ludzie sami potrafią się organizować, a państwa unikają jak ognia, szczególnie jak pisze autor, ci w niedostępnych rejonach świata (czy to kogoś dziwi)?

Religia

Autor z typowo fundamentalnej pozycji ocenia istnienie państwa przez pryzmat Kościoła katolickiego, wskazując analogię pomiędzy państwem (Lewiatanem), a Szatanem kuszącym Jezusa władzą nad państwami świata. Co więcej Autor wskazuje, że Jezusa zabiło państwo, to system państwowy ukrzyżował Chrystusa! Ciężko mi z tym dyskutować, bo wywołam jakąś krucjatę ;)
Niemniej Autor nawiązuje też do Islamu, jako do religii, która od zarania swego dąży do pełnego stopienia się z Państwem. Ciężko byłoby jednak nie zgodzić się z wnioskiem generalnym,że bliskość państwa i Kościoła katolickiego, szkodzi kościołowi, ludziom też. To jest taki też w Chojnicach obserwowalny sojusz ratusza z ołtarzem (całkowicie instrumentalny zresztą).

Książka jest ciekawa, zawiera w sobie wiele cennych informacji, a Autor coraz sprawniej (czytuje jego kolejne książki) porusza się po nieprzebytym gmachu wiedzy humanistycznej, stając się niewątpliwie jednym z najmłodszych erudytów ziemi chojnickiej. Na razie jeszcze jest to erudycja ideologicznie kształtowana, ale tak to się człowiek rozwija, od argumentowania do refleksji.

Z wieloma tezami się nie zgadzam, bo libertarianizm jest mi obcy, żeby nie było tak prosto w ocenie, etatyzm również. Generalnie lektura książki może dać odpowiedź na wiele pytań o poglądy "korwinowców", nie wiem czy Jakub do nich się zalicza, ale jako stały autor "Najwyższego Czasu"! Chyba może za takiego uchodzić, myśli w każdym razie z Korwinem bardzo zbieżne.

Namawiam do zakupienia książki:








czwartek, 5 czerwca 2014

W polskim mieście

Różnorakie daje się słyszeć opinie o Chojnicach, szczególnie często takie, które relatywizują przynależność Chojnic do Polski. Wskazujące na to,że dominował w Chojnicach żywioł niemiecki. Szczególne w tym względzie zasługi przyniósł dawniej okres germanizacji zapoczątkowany w 1309 r. ale i ten późniejszy XIX wieczny.

Problem jednak jest istotnie głębszy, aniżeli wskazują na to historycy, wydający się już grupowo przyklaskiwać faktowi jakoby Chojnice polskim miastem nigdy nie były. Nie zwraca się przy tym żadnej uwagi na kwestię wyższego rozwoju technologicznego państw niemieckich już w wiekach średnich, która przeważała nad instrumentami cywilizacyjnymi Słowian.

Tak też nie ma się czemu dziwić, że podobnie jak dziś ulegamy amerykanizacji, kiedyś ulegaliśmy naporowi kultury germańskiej przekazywanej wraz z wytworami cywilizacyjnymi Niemców. Nie oznaczało to wszelako,że Chojnice przez wzgląd na to,że używać zaczęto na południe od miasta kos zamiast sierpów, stały się nagle niemieckie. Czy powszechność użycia samochodów marki VW wiąże się z zmianą etniczności - narodowości? Z pewnością nie, ale faktem jest, że użycie takiego produktu wpływa na poziom naszej kultury życia, a tym samym i na kształt cywilizacji. 

Wiadomo już więc,że uleganie wpływom kulturowym, bądź cywilizacyjnym, nie musi równać się z zanikiem - tożsamości narodowej - która przejawia się nie tylko w sferze języka, religii, ale przede wszystkim na płaszczyźnie wspólnej identyfikacji i określania siebie w odniesieniu do innych (tożsamość narodowa). Okazuje się z lektur prasy chojnickiej oraz z szerszej literatury etnograficznej, że Polacy - chojniczanie, nie mieli problemu z odróżnianiem siebie od Niemców czy Żydów na terenie ziemi chojnickiej. Można wręcz rzec, że miasto to znajdujące się kiedyś na północno - zachodnich rubieżach Rzeczpospolitej wykazywało niezwykle silne przywiązania do kultury polskiej jednocześnie korzystając z dobrodziejstw cywilizacyjnej wyższości Niemców. Tutaj podać by należalo szereg przykładów empirycznych z lat wcześniejszych. Te najmocniejsze pochodzić będą z okresu I Rzeczpospolitej i II Rzeczpospolitej. 

Dziś relatywizuje się przywiązanie Chojnic do Polski, wskazując na niejednorodność przeszłych mieszkańców miasta, bliskie związki z Kaszubami, szczególne znaczenie dla miasta niemieckojęzycznych Kosznajderów osiadałych na południu od niego. Ten "mały tygiel" narodowościowy, miałby w opinii niektórych (odczytuję to w pracach grupy bydgoskich historyków aktywnych na naszym terenie) świadczyć o "nie-polskości Chojnic". Ciekaw więc byłbym w jaki sposób Ci apostołowie Chojnic nie-polskich, wytłumaczyć by chcieli dobrowolny udział mieszkańców Chojnic w powstaniach - listopadowym i styczniowym, wielkopolskim, w wojnie polsko - bolszewickiej, w Powstaniu Warszawskim, udział intelektualistów chojnickich (Polaków)w ogóle ofiar niemieckiego hitleryzmu, dalej udział chojniczan w grupie osób deportowanych do Sowietów. Co chojniczanie robili we wrześniu 1939 r.? Czy relatywizowali zagrożenie, czy sabotowali działania obronne polskie? Otóż, te tak bardzo "nie - polskie" Chojnice stały się miejscem w którym wybuchła II wojna światowa dokładnie o godzinie 4:23 1 września, a Polacy co wynika ze źródeł stawili Niemcom opór. Nie wiem w jaki sposób wytłumaczyć można przywiązanie do polskości wielu dawnych mieszkańców Chojnic, którzy przecież byli często skoligaceni z rodzinami niemieckimi, kosznajderskimi i kaszubski, nadal jednak trwali przy swej polskości? Czy ktoś ich do tego zmuszał? 

Rodzin osiadłych od setek lat na Pomorzu Gdańskim, wbrew obiegowej opinii, jest bardzo wiele. Ich przywiązanie do spraw polskich, do krzewienia polskości jest równie mocne jak to na Mazowszu czy w Wielkopolsce. Oczywiście bliskość żywiołu niemieckiego tworzyła inne zdarzenia, nieznane z centralnej Polski,ale nadal przywiązanie do kategorii polskości było ogromne. W dużej mierze było to zasługą...szlachty polskiej składającej się z rodzin kaszubskich osiadłych na ziemiach na północ od miasta.

Wśród rodzin mieszanych nawet - polsko - kosznajdersko - kaszubskich, zauważyć można było poświęcenia dla Ojczyzny, wielkie dokonania, bogacenie się materialne związane ze współdzieleniem uzyskanych dóbr na cele społeczne polskie, a w okresie II RP udział w budowie portu w Gdyni, masowe uczestnictwo w polskich organizacjach społecznych (w okresie II RP było więcej stowarzyszeń w Chojnicach jak mamy ich dziś). 

To co zdaje się być widoczne obecnie, to jest brak znaków polskości w Chojnicach lub powiedziałbym ich zanikanie od 1945 r. Toponimia miasta usłana jest różnego typu "biszkoptami", "słonecznymi", "zielonymi". Władza miejska na której spoczywa odpowiedzialność socjalizacji mieszkańców w związku z relatywistyczną narracją dotyczącą przeszłości miasta,nie ma odwagi mówić, że Chojnice ZAWSZE były miastem polskim, zostały przez POLAKÓW założone i jako polskie miasto dziś powinny tej tradycji hołdować.Niestety tego nie robią w pełni. W Londynie znajduje się sztandar 1 batalionu strzelców, polskiej jednostki Wojska Polskiego, jednej z trzech takich specjalnych (samodzielnych )batalionów piechoty jakie miała Polska przed wybuchem II wojny światowej. Instytut Polski i Muzeum Sikorskiego, w którym znajduje się oryginalny sztandar jednostki utrzymuje się z datków, obowiązkiem miasta byłoby łożenie drobnych kwot na rzecz Instytutu celem podtrzymania dziedzictwa polskich obrońców Chojnic. 

Przerażające jest też to, że w związku z wykazanym relatywizmem odnoszącym się do mówienia i pisania o historii miasta, środowiska naukowe i popularnonaukowe skupione wokół ratusza pomijają w swych pracach główne dzieła polskie świadczące o polskości Chojnic. 

W tym roku obchodzimy w Polsce rok Oskara Kolberga (1814 - 1890), wybitnego polskiego etnografa, autora kilkudziesięciu tomów w których charakteryzuje on ludy ziem polskich...w tym lud ziemi chojnickiej w tomie 39 pt.:"Pomorze".  (Warto zajrzeć: http://www.kolberg2014.org.pl/pl/2014/aktualnosci )

Nie warto nawet zaglądać do publikacji na gruncie chojnickim, tych dotyczących historii, kultury czy życia społeczno - politycznego, bo do Kolberga w głównych tomiszczach wydawnych za miejskie pieniądze odwołań nie ma. Są za to odwołania do całej gamy niemieckojęzycznych autorów.

Kolberg tak pisał o ziemi chojnickiej: "Ludność tutejsza w połowie z Polaków, w drugiej połowie z Niemców(po większej części katolików) złożona. [...] Zdaje się jednakże podobieństwem do prawdy, że Polacy, po zawojowaniu i nawróceniu Pomorza tu osiedli, język upowszechnili; Niemcy zaś za czasów krzyżackich zostali sprowadzeni". I dalej: "Język polski jest przeważający, a choć dziś zepsuty i wielu niemieckimi wyrazami skażony, ma jednak cechę dawniejszego wykształcenia i czystości. W toku bardzo zbliżony do mowy wielkopolskiej, posiada wiele przysłów i sposobów mówienia, których gdzie indziej słyszeć mi się nie zdarzało". Do tego można przeczytać, że: "Nabożeństwo w kościołach odprawia się po większej części w języku polskim; msza wiedeńska powszechnie prawie przy brzmieniu organów od zgromadzonego ludu bywa śpiewana. Miejscami kolejno polskie i niemieckie bywają kazania". Dobrze też dzięki Kolbergowi można się rozprawić z mitem pruskiego ordnungu widocznego w Chojnicach i chojniczanach (czyli z pruskim porządkiem). Kleberg pisze tak: "Mniej wdzięczna ziemia, zupełny prawie brak fabryk w r. 1836 lub innych sposobności, nastręczających łatwe zarobkowanie, zniewala mieszkańca do pracowitości, oszczędności i porządku. Uprawa roli i chów bydła są prawie wyłącznymi źródłami utrzymania. Mimo to jednakże w ogóle lud tutejszy, w porównaniu z innymi okolicami naszego kraju, można zwać zamożnym. Rzadko znaleźć wyrobnika, który by nie miał krowy i kilku owiec, dostarczających mu pożywienia i odzieży. W święta i niedziele z prawdziwym zadowoleniem postrzegać można w kościele porządnie, a niekiedy nawet wykwintne ubiory. Tłumy odartych żebraków, oblegające gdzie indziej drzwi kościelne, są tu rzeczą nieznaną."

W związku z tym drodzy czytelnicy, na oczach Waszych upraszam profesorstwo POLSKIE o rzetelność, ścisłość i krytycyzm, a nie o widoczne według mnie postawy relatywizujące przynależność i genezę Chojnic.

Oskar Kolberg był członkiem Akademii Umiejętności i przewodniczył sekcji antropologii. Warto tutaj znaznaczyć, że chojniczanin, prof. Jacek Knopek w 2011 r. otrzymał Medal im.Zygmunta Glogera, bliskie znajomego Oskara Kolberga. Obaj, Glogel i Kolberg, byli w czasie zaborów filarami polskiej humanistyki.


Chojnice są więc miastem przede wszystkim polskim i takim pozostaną, pomimo dość dużej liczby ludności napływowej po okresie 1945 r. (której przedstawiciele są w Chojnicach głównymi relatywistami narodowej przynależności Chojnic) i w realiach współczesnych trendów migracyjnych. Trzeba tylko zrozumieć i nie bać się tego, że czas wreszcie więcej elementów polskości - polskich nazw, znaków, pomników wprowadzać do przestrzeni publicznej. Zamiast tych znaków przez obecną władzę kultywowanych - sowieckich, krzyżackich, niemieckich...ułuda wielorakości w odwiecznie polskim mieście. Powinno być w Chojnicach więcej znaków polskości, odwołań do polskiej historii i tradycji, co zaprzeczałoby obecnemu trendowi, który określiłbym jako oś znaków lokalno - globalnych, z całkowitym pomięnięciem ważnego dziedzictwa narodowego. 

środa, 4 czerwca 2014

Patologia zogniskowana

W Chojnicach dochodzi do sytuacji w której jak na ręce widać miejskie patologie małej społeczności.

Oto kilku chłopaków, podobno, prowadziło rozboje, przy tym "wpadł" syn ustawionego w miejskim świecie tatusia, który na dodatek jest asystentem społecznym ministra sprawiedliwości Marka Biernackiego, a jednocześnie należy do miejskiej palestry.

Ale to nie wszystko, dziadek tego chłopaka, który "wpadł" jest byłym czerwonym baronem z Chojnic, szefem komunistycznego Frontu Jedności Narodowej i z jednej strony mentorem burmistrza miasta, a z drugiej jego obecnie protegowanym.

Szkoły średnie podlegają pod starostwa, tam większość w radzie ma układ władzy związany z ratuszem miejskim, czyli ludzie listy Razem dla Powiatu (Finster+Skaja) oraz Platforma Obywatelska (której sprzyja rodzina - wszystkim wiadomego urzędnika). W tej sytuacji radni opozycji domagający się sprawiedliwości w działaniu wobec wszysktich chłopaków dokonujących rozbojów są na przegranej pozycji.

Dyrektor szkoły średniej do której chodzą chłopcy, zasłania się jakimiś "specjalnymi procedurami", ale raczej sam nie ma pojęcia o czym mówi, bo po prostu on zawsze mówi,byle go gdzieś zaprosiła władza na jakiś raut. On za to będzie dbał o ich pociechy w "swojej" szkole, bez względu na ich poczynania. Niestety, ale taki mam obraz.

Nasze miasto jest przeżarte nepotyzmem, układami i wręcz relacjami o charakterze mafijnym. Ten stan rzeczy mogą zmienić tylko najbliższe wybory. Dopóki ludzie pokroju Finstera będą u władzy to miasto będzie trawił rak. A te komórki rakowe to ekipa Finstera. 

Warto się też zastanowić jak bardzo sprawa ta może być wielopiętrowo już zagmatwana i manipulowana, po to tylko, aby na zawsze "utopić" kolegów niesfornego chłopca. Przerażające jest to,że w tym momencie w tym mieście nikt nie może czuć się bezpiecznie. Z jednej strony, na każdego znajdzie się paragraf - jak pokazuje władza, z drugiej prawo nie obowiązuje ludzi władzy. Tak się właśnie obchodzi 25 lecie wolności w Chojnicach, ukazywaniem w formie zogniskowanej patologii w czystej postaci. 

Patrzcie i oglądajcie, takie oto są Chojnice - rzekłby jakiś mesjasz z miejskiej ambony. Niestety w Chojnicach nie ma mesjasza i każdy czym prędzej smród pcha pod dywan. Bo tak wygodniej. Okropne to jest, małe i nikczemne. 

Zamiast domniemania niewinności w Chojnicach funkcjonuje zasada zaocznego wydawania wyroków przez ekipę władzy. Oto dowiedzieć się można z mediów, że: Kamil Kaczmarek napisał coś tam na Finster - według Finstera; Marcin Wałdoch skakał po samochodach - według Czasu Chojnic; Andrzej Mielke masturbował się na basenie - według Czasu Chojnic; Marzenna Osowicka - ma "coś z głową" - według Czasu Chojnic i według burmistrza. Chojniccy lekarze biorą łapówki - według Czasu Chojnic i Radio Weekend.

Drodzy chojniczanie, żyjemy w społeczeństwie tak zamanipulowanym, ludźmi władzy przestraszonymi wizją, że utracą władzę (pierwszy raz), iż obserwować będziemy mogli jeszcze grubsze "wałki" na lokalnej scenie, jak to co się dzieje obecnie. Wybory się zbliżają.