wtorek, 25 czerwca 2019

Śmierć demokracji i narodziny mini-PRL

Od lat utyskuję na niskie zaangażowanie społeczne w Chojnicach i wielokrotnie diagnozowałem przyczyny takiego stanu rzeczy. Jednak dopiero upadek idei ruchów miejskich w Chojnicach, takich choćby jak PChS oraz niezależnych od władzy lokalnej stowarzyszeń doprowadził mnie do smutnego wniosku, że oto doczekaliśmy się realnych owoców - empirycznych dowodów - na stan rzeczy do którego dążyła władza lokalna. To znaczy, władza lokalna dążyła do objęcia swoimi wpływami i zależnością wszystkich środowisk, inicjatyw społecznych oraz likwidacji społecznej sfery autonomii, która mogłaby zaburzyć proces autorytarnego wdrażania decyzji politycznych w życie w postaci uchwał i innych aktów o randze prawa miejscowego. W ten sposób ośrodek w ratuszu zmonopolizował przestrzeń publiczną. Choć władza wygrała ze stroną społeczną, to w długiej perspektywie rachunek tej przegranej, nie bitwy, ale przegranej wojny zapłaci lokalna społeczność. 

Chojnice przypominają mi obecnie taki mini-PRL. Pojawiło się względne wrażenie stabilizacji, nie ma wrażenia sprzeciwu, rzeczywiste problemy społeczne i gospodarcze są zamiatane pod dywan, władza to krąg zamknięty, nad prawdę wyżej ceni się lojalność w kłamstwie, nie ma społecznych głosów sprzeciwu. Powstała iluzja, która będzie niosła wysokie koszty społeczne. 

Swoistym symbolem tego stanu rzeczy jest zejście ze sceny Mariusza Brunki, nie ważne z jakich przyczyn, ważne jest to, iż jest to znak zmiany priorytetów samego Brunki, który przecież sam kreował siebie na symbol zmian i oporu społecznego. To jest koniec pewnej epoki, trwającej około dwóch kadencji, epoki w której najpierw wzrastało i później wygasało społeczne ogniwo zdolne wzniecić ducha obywatelskości w chojniczanach. Pozostał popiół, z którego niestety nie wzniesie się Feniks odnowy z logiem PiS na skrzydłach. 6 radnych PiS w Chojnicach przeplata swoją działalność kompromitacją i trywialnośćią. A to wojny ideologiczne, a to religijne, zero realnych i ważnych propozycji. Brak prób realizacji i kreowania własnego programu, można odnieść wrażenie, że to koncesjonowna przystawka włodarza Chojnic. 

Efektem tej śmierci będzie kryzys i społeczna próba wyjścia z kontrą, ale na razie to społeczność Chojnic musi przejść czas próby i doświadczyć tego, czego doświadczali liderzy opozycji. Autorytarny styl rządzenia w świecie lokalnym niepodważalnie wiąże się z kategorią strachu i siły. Właśnie to strach przed użyciem siły skutecznie zniechęca, nikłe na razie, chęci konfrontacji z władzą lokalną. Strach przed represjami władzy samorządowej jest głównym czynnikiem zniechęcających chojniczan do sfery publicznej i aktywnego udziału w życiu samorządu

Skutki tego stanu rzeczy można obserwować w zerowej frekwencji na zebraniach osiedlowych, zerowym zainteresowaniu konsultacjami społecznymi i zerowym zainteresowaniu do wystąpienia liderów społecznych i politycznych w czasie absolutorium. Jest to jednak rzekomy brak zainteresowania, bowiem jest ono, ale na razie pod płaszczem strachu przed prześladowaniami. Przed rozprawami sądowymi za jedno nieopatrznie wypowiedziane słowo, czy za jedną niepoprawną ideę. Władza lokalna osiągnęła swój cel. Jest sama na polu. Jednak polityka to nie pole walki, to przestrzeń dialogu i walki ideowej, koncepcyjnej. Nasza władza lokalna będzie się musiała teraz konfrontować z najgroźniejszym wrogiem na każdej scenie politycznej - z milczeniem, brakiem publicznego zainteresowania, alienacją społeczeństwa od ratusza, a to będzie prowadzić do powolnego procesu delegitymizacji i upadku. Dla osób wierzących w zmianę, teraz nastał czas w którym nie powinni robić nic, poza obserwacją i inwestowaniem w rozwój osobisty, tak aby być gotowym, jeśli będą mieli taką wolę do udziału w społecznym i miejskim fermencie z którego na pewno wyłoni się to co będzie rozpoznane jako nowe. Zaduch PRL, ciepła woda w kranie, grill, a nawet wyloty do Egiptu, zaczną nudzić chojniczan wcześniej niż można to sobie wyobrażać.