Burzliwa debata wokół zmian prawa wyborczego, w tym powrotu do ordynacji proporcjonalnej i dwukadencyjności b/w/p wzbudziła nieskrywany strach elit politycznych w środowiskach Polski samorządowej.
Niestety, ale te elity nie zasłużyły swoimi postawami na taki komfort jak brak kadencyjności pełnionych urzędów. Źle pojęta i wykorzystana do cna przez układy polityczno - gospodarcze, wysoka autonomia polskich samorządów, doprowadziła na skraj ubóstwa miliony obywateli. Miasteczka pustoszeją, a kwiat młodzieży woli, po studiach w Polsce, pracować w magazynach angielskich fabryk, aniżeli poprzez pracę w kraju przyczyniać się do rozwoju cywilizacyjnego ojczyzny. Nie dziwi mnie to, bo zarobić można w Anglii kilkukrotnie lepiej, aniżeli w Polsce. Ponadto nie trzeba mieć tam układów polityczno-gospodarczych, żeby dostać godziwą pracę i nie trzeba się martwić, że za otwarte wyrażanie poglądów politycznych będzie się prześladowanym, a ścieżka kariery zostanie raz na zawsze zamknięta.
Najlepszym obrazem tego, do czego się ta władza posuwała, do czego posuwały się kliki polityczne Polski lokalnej są przykłady złamanych życiorysów ludzi, którzy wołali o demokrację, wtedy, kiedy jej rzeczywiście nie było. Wtedy, kiedy fundusze publiczne były rozdysponowywane według klucza politycznego, a ścieżka kariery zawodowej była uzależniona nie od wykształcenia i posiadanych kompetencji, ale od przynależności do lokalnej elity. Cały ten proces nazwałem internalizacją zysków z władzy - którą w formie pieniądza, prestiżu i dostępu do innych rzadkich dóbr dokonywali ludzie władzy lokalnej oraz eksternalizacji strat wynikających z takiej polityki postkomunistycznej - a za te straty mieli płacić ludzie - obywatele gmin, miast i miasteczek. W zasadzie skrajna autonomia polskich samorządów, która była źle pojęta i nadal jest niezrozumiana przez przedstawicieli postkomuny w Polsce, doprowadziła do oligarchizacji polskiej polityki w wymiarze samorządowym. Jak wiadomo wybory wygrywa ten, kto ma pieniądze...i władzę. Czyli doszło do sytuacji w której w ramach demokratycznych procedur opozycje lokalnej nie mają najmniejszych szans na przejmowanie władzy. Podam przykład z Chojnic - wydatki komitetu Finstera w kampanii wyborczej 2014 r. przekroczyły znacznie sumę 50 tys. złotych, a opozycja? Opozycja była w stanie wydać ok. kilkunastu tysięcy złotych - i piszę tutaj o wydatkach wszystkich ugrupowań opozycyjnych, nie tylko o PChS.
Tylko i wyłącznie "systemowe przecięcie" tego węzła gordyjskiego, jaki wiąże lokalne życie polityczne, społeczne i gospodarcze, w postaci zmiany ordynacji wyborczej i wprowadzenia kadencyjności może przynieść i wierzę, ze przyniesie, realne zmiany w jakości życia lokalnych wspólnot. Niestety dla przypieczętowania zmian, potrzebne są dalsze prace legislacyjne, szczególnie nad Ustawą o samorządzie gminnym oraz nad Ustawą o finansach publicznych. Bez zmiany tych dwóch aktów prawnych, nie ma mowy o tym, abo polscy samorządowcy i lokalne elity działały na rzecz polskiej racji stanu. Wiadomo, ze obecnie działały tylko na rzecz racji stanu swoich, będących właścicie latyfundiami - własności w postaci państwa - miast, zwanych błędnie gminami, miastami, powiatami, de facto są to bowiem państwa - miasta. Nie postuluję o centralizację władzy i zniesienie autonomii samorządów, ale o takie zmiany w prawie, które uniemożliwią samorządom działania na rzecz partykularnych interesów z ominięciem dobra wspólnego - rozumianego jako dobro państwa polskiego, którego dobro winno stać przed tym, co nazywamy "małą ojczyzną".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz