Praktycznie cały XX wiek był to festiwal nacjonalizmów zogniskowany w monopartyjnych systemach totalitarnych takich jak we Włoszech, Niemczech, Rosji, a później w satelickich krajach ZSRR taki jak Polska Rzeczpospolita Ludowa.
Na tej bazie utarło się często myślenie, które neguje możliwość kreowania naszej tożsamości w oparciu o kategorie narodowe. I przyznam, że też mam krytyczne nastawienie do rozpatrywania znaczenia pojęcia polskość w ujęciach historycznych, czyli w odwołaniach do wielkiej Rzeczpospolitej Obojga Narodów czy II RP. Koncepcja polskości pomimo tego, że jest zakorzeniona w przeszłości i opiera się kulturowo na potężnym gmachu dokonań naszych przodków w różnych dziedzinach życia, to jednak nie może być definiowana w oparciu o te kategorie, które nie przystają już do wyzwań globalizacji.
Mówienie o polskości jest często odbierane jako obciach. Dziś młodzi ludzie pragną być cool, zamiast być ludźmi honoru i prawdy. Ale czy to źle o nich świadczy? Myślę, że nie. Bo nie odwrócimy trendów globalnych, takich przede wszystkim jak mega popularność kultury amerykańskiej i nie zdejmiemy z piedestału języka angielskiego jako lingua franca dnia dzisiejszego dla świata.
Jak więc bez budowana znaczenia pojęcia polskość w oparciu tylko o kategorie historyczne budować na tyle atrakcyjny obraz polskości, aby stawał się kategorią postaw i zachowań pożądanych, a wręcz atrakcyjnych dla nas Polaków i dla ludzi innych kultur?
Drogą właściwą na pewno nie jest szowinizm ten doprowadziłby tylko do powtórki tragedii z historii. Wydaje mi się, że dobrym kursem na polskość w XXI wieku jest kilka kategorii, których wypełnienie może sprzyjać budowie tożsamości polskiej przy pełnej akceptacji współczesnego świata, a może i wzbudzając atencję tego świata dla polskości.
Tymi kategoriami przede wszystkim jest historia, literatura, sztuka i muzyka polska oraz historia i kultura regionalna i lokalna. Człowiek wyposażony w wiedzę z tych jej obszarów przy pełnym zaakceptowaniu wyzwań jakie stoją na drodze do opanowania języków obcych może być nośnikiem polskiej kultury w sposób upodmiotowiony, a nie jako narzędzie ideologicznej propagandy.
Dobrym krokiem w tym kierunku byłoby wdrożenie już od 4 do 6 klasy szkoły podstawowej zajęć z historii i kultury regionalnej. Czego jakoś w Chojnicach nie można się doczekać.
Tylko znajomość przeszłości, dokonań naszych przodków, ukazanie w atrakcyjnej szacie naszych losów i meandrów historii (bez patetyzmu i apologetyki, ale z krytycyzmem) może dać gwarant, że nie zejdziemy na drogę powolnego obumierania kulturowego. Z pewnością jesteśmy na dobrej drodze do wstydu, bo stajemy się coraz więcej obywatelami świata, a coraz mniej wiemy o własnym podwórku.
Wiedza to klucz do potęgi dlatego powinniśmy też na szczeblu miasta wspierać wszelkie inicjatywy dążące do popularyzacji wiedzy o regionie, bo jej stan, o czym miałem się okazję przekonać wielokrotnie, jest porażająco niski. Znamy książki Coehlo, Pratchetta, Tolkiena, Rowling, Rushdiego i innych literackich gwiazd Zachodu, znamy muzykę Rihanny, Timberlake'a, Daft Punk, Metallica i innych, których by można bez końca wymieniać i super, bo to włącza nas w globalny krwiobieg kultury. Jednak nie można nic budować bez pracy u podstaw, bez znajomości swoistości kultury z której się wywodzimy. Stajemy się wtedy niczym obcy ludzie dla miejsca w którym żyjemy, a i to miejsce nie jest nam tak bliskie i drogie jak być powinno. Co więcej nic nie stanowi o naszej kulturowej atrakcyjności czy odrębności. To z poziomu lokalnego przekłada się też na poziom państwa. Coraz częściej pracujemy w zawodach pod anglojęzycznymi metkami typu "account manager", "copywriter", itd. W naszej rzeczywistości rządzi "public relations" i "spin doctor". Odbieramy sobie tożsamość na własne życzenie twierdząc, że wybieramy się na "interview" zamiast mówią, że idziemy na rozmowę kwalifikacyjną. W świecie nauki prace Polaków, te anglojęzyczne, są po stokroć bardziej cenione i pożądane, aniżeli te same prace w języku polskim (o których pisze się - "nieznaczące, lokalne").
Żeby to lepiej zobrazować. Poznałem masę ludzie, którzy nie mają podstawowej, nie mówiąc o komunikatywnej wiedzy z zakresu języka i kultury angielskiej, ale oni chodzą na "lunch", mają w pracy właśnie "break" i jadą na "holiday", ewentualnie biorą "day-off". To jest po prostu ślizganie się po powierzchni rozumienia świata. Upraszczamy się i redukujemy, odrzucając wszystkie korzyści jakie płyną z prawa i możliwości do używania mowy ojczystej.
To samo dotyczy znajomości historii. Choć nikomu nie można odmówić pasji dla historii na przykład Nowej Zelandii, to wypadałoby przy tym znać historię Powstania Styczniowego. Okazuje się czasami, że to nie jest takie oczywiste.
Polskość jest według mnie zbiorem wiedzy o polskiej kulturze i historii, ale jest to wiedza ukierunkowana na przyszłość, gdzie następuje kontynuacja nad pracą poprzednich pokoleń wraz z akceptacją kultury globalnej i związanej z nią priorytetami takiego doboru swej ścieżki życiowej, który pozwoli na godne życie.
Dla mnie polskość nie jest obciachem, jest wartością. Oznacza bogatą historię i kulturę, oczywiście ustępującą Zachodowi (cywilizacyjnie) w niektórych obszarach, ale wiadomym jest, że ilość wojen i kataklizmów oraz bieda nie sprzyjały rozwojowi najdoskonalszych nawet umysłów. Polska ma szansę w XXI wieku stać się regionalnym mocarstwem i mówił o tym wręcz z nadzieją węgierski premier Viktor Orban. Potrzeba jednak zajęć o historii i kulturze regionu i społeczności lokalnych przy wprowadzeniu powszechnej znajomości języka angielskiego. Dodatkowe zajęcia, kończące się certyfikatami językowymi można by również wprowadzić w gimnazjach. Może po wyborach uda się te plany zrealizować?
Natomiast pytanie jakie należy sobie stawiać odnoście polskości nie brzmi: czy jestem Polakiem? Powinniśmy się siebie ciągle zapytywać o to: czy chcę być Polakiem? To jest bowiem pytanie ukierunkowane na przyszłość, a nie na rozpatrywanie przeszłości i życie w świecie historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz