wtorek, 12 lutego 2019

Ślepi na konflikt interesów?

Za sprawą odpowiedzi na mój wniosek o wygaszenie mandatów dwóch radnych miejskich, sprawa powróciła w publiczny eter. 

Konkluzja Przewodniczącego Rady Miejskiej, jest taka, że nie zgadzają się ze mną, bo nie. Zaiste, takie stanowisko ratusza wymagało, zapewne, głębokich i szerokich konsultacji z prawnikami. Oczywiście i ja, nie zgadzam się ze stanowiskiem Antoniego Szlangi, ale nie na zasadzie oślego i politycznego uporu, a po prostu na zasadzie braku zgody na naruszenie prawa przez lokalne układy polityczne, i wykazałem, w przeciwieństwie do Przewodniczącego podstawy prawne swego stanowiska. Niemniej, taki rozwój wypadków przewidywałem i dla Radio Weekend mówiłem, zgłaszając wniosek o wygaszenie mandatów, że będzie ta sprawa miała zapewne tournee po różnych instytucjach od RM w Chojnicach począwszy, przez Wojewodę Pomorskiego i sądy. 

Poniżej prezentuję mój komentarz, który wcześniej zamieściłem na Facebooku oraz pismo od Antoniego Szlangi, który szeryfuje Radzie Miejskiej w Chojnicach. Stanowisko ratusza nie wyczerpało sprawy, która będzie miała swój dalszy bieg w instytucjach poza Chojnicami. 

Nie pominę języka towarzysza Antoniego Szlangi, albowiem jeszcze nigdy nie słyszałem, aby ustawa "mówiła", a według Antoniego Szlangi ustawa "mówi". Nie rozumiem też tego co głosi Szlanga reporterowi RW, bo ta wypowiedź jest pozbawiona sensu,co mnie nawet nie dziwi, bo cięźko powiedzieć coś z sensem, kiedy się po prostu mówi, aby trzymać linię politycznego frontu. Natomiast mandaty powinny zostać wygaszone, bo zastępcy kierowników/dyrektorów jednostek organizacyjnych gminy w myśl Ustawy o samorządzie gminnym nie mają prawa zasiadać w Radzie Miejskiej, a taka sytuacja jest w Chojnicach. Nikogo niech nie zdziwi, taka interpretacja "służb prawnych" chojnickiego ratusza jaką dziś ogłosił światu Antoni Szlanga, bo te zawsze stawały po stronie lokalnego układu władzy i broniły jak Częstochowy swoich ludzi. Ratusz, podobnie w poprzedniej kadencji, nie widział też podstaw do wygaszania mandatów Mirkowi Janowskiemu, ani Marcinowi Łęgowskiemu i dopiero po długich bataliach sądowych ratusz musiał kapitulować - oczywiście wcześniej płacąc publicznymi pieniędzmi za obronę swego kuriozalnego stanowiska. Prawdopodobnie podobnie będzie teraz, sprawa trafiła już do Wojewody Pomorskiego.
Szerszy kontekst sprawy jest taki, że ekipa władzy nie posiadając zaplecza wciąga na listy wyborcze ludzi po linii uzależnienia finansowego i środowiskowego. Ze świeczką bowiem szukać w KWW Arseniusza Finstera ludzi, którzy na układach z władzą nie skorzystali, w taki (finansowy) lub inny (prestiżowy, grantowy, itd.), sposób. Obserwujemy obecnie efekt długoletnich rządów miejskich, które prawie do cna wyjałowiły niezależną tkankę społeczną. Osadzanie na listach ludzi będacych na etatach kierowniczych w jednostkach organizacyjnych samorządu terytorialnego jest najlepszym obrazem tego zjawiska.