Radni orzekli, wybory na Osiedlu Drzymały w Chojnicach zostaną powtórzone w skutek protestu, jak złożył radny Leszek Pepliński.
Pomijając kuriozalność treści protestu Leszka Peplińskiego, trzeba jednak zwrócić uwagę na bardzo niefortunną konstrukcję zapisów w statutach osiedli chojnickich, które nie tylko w niejasny sposób wskazują uprawnionych do głosowania, ale co więcej stwarzają podstawę do powtórzenia wyborów w prawie wszystkich chojnickich osiedlach do zarządów osiedli. Zapis o konieczności odczekania 15 minut, jeśli nie ma quorum, jest dość nieszczęśliwy, bo stoi w sprzeczności z procedurą ogłaszania zebrań na których mają być wybierane zarządy osiedli w ogóle. Rodzi to też dalsze uzasadnione podejrzenia o brak legitymacji dla działań takich zarządów, czyli dla większości z nich obecnie. Taka konstrukcja statutów sprzyjała oczywiście niskiemu uczestnictwu społeczeństwa w działaniach samorządów, ale i to niskie uczestnictwo pogłębiała, bo tak było na rękę władzy. Im więcej biernych mieszkańców, tym łatwiej rządzić według scenariusza pisanego przez określoną grupę ludzi. Ze statutami należy zrobić porządek.
Wracając do przypadku Leszka Peplińskiego, kuriozalność jego pisma przejawia się w tym, że wskazuje w nim z imienia i nazwiska dwie osoby, podając przy tym ich miejsca zamieszkania i wskazując te osoby jako stronników jego konkurenta w wyścigu o stanowisko przewodniczącego osiedla. Czy radny zareagowałby tak samo, gdyby wiedział, że to są przychylne mu osoby? Radny w swym piśmie nie przejawia troski o wspólnotę, tylko biadoli nad swoją przegraną, co jest z gruntu rzeczy dziecinne. Ciekawi mnie też, czy Leszek Pepliński wykazał się taką dociekliwością w innych ważnych sprawach z punktu interesu społecznego i publicznego. Mam tutaj na myśli kwestię miejsca zamieszkania burmistrza Arseniusza Finstera w powiecie człuchowskim, który to jednak startował do rady powiatu w Chojnicach, a Leszek Pepliński jest obecnie w koalicji z tym burmistrzem, który przecież, o czym wszyscy wiemy, według litery prawa nie powinien startować w wyborach do powiatu.
Jak, więc w kontekście sprawy Arseniusza Finstera i jego miejsca zamieszkania wyglądają działania Leszka Peplińskiego? Otóż jest to walka o prywatny interes jednostki człowieka partii władzy, który nie umie zaakceptować swojej porażki i liczy dwa głosy na osiedlu, pozostawiając miasto na pastwie bezwzględnego manipulanta. Zdaje się że ta frakcja, którą prezentuje Leszek Pepliński preferuje w Chojnicach głosowania do skutku, tak było też podczas wyborów władz powiatu chojnickiego. Są to praktyki, które szkodliwie wpływają na jakość kultury politycznej w Chojnicach i tworzą z naszej przestrzeni zaścianek z którego wszyscy chcą uciekać. Warto też podkreślić, ze Leszek Pepliński, jako radny miał kilka lat na to, aby wprowadzić zmiany do statutu pozwalające na jego jednoznaczną wykładnie. Niestety władzy zmiany są na rękę i widzi ich konieczność, dopiero wtedy, kiedy władza się z rąk usuwa, mieszkańcy i obywatele oraz interes nie jest ważny, ważnym jest posiadania władzy! I nie będę się odnosił do poprawności pisma, bo to już zostało wskazane na portalach, jak wielką niechlujnością językową i redakcyjną wykazał się chojnicki radny, który jest polonistą (sic!).
Panu Leszkowi i jego kolegom, którzy wyprodukowali ten "znakomity" protest, dedykuję te, znane nam, słowa z Ewangelii, bo wybitnie pasują do tego zdarzenia:
A czemu widzisz źdźbło w oku
brata swego, a belki w oku swoim nie dostrzegasz? Albo jak powiesz bratu
swemu: Pozwól, że wyjmę źdźbło z oka twego, a oto belka jest w oku
twoim? Obłudniku, wyjmij najpierw belkę z oka swego, a wtedy przejrzysz,
aby wyjąć źdźbło z oka brata swego
bardzo dobry cytat z Pisma trzeba miec tupet zeby to wlasnie napisac - cytat głownie odnaoszacy sie do ciebie . Czy już sąd skazał za wandalizm ?
OdpowiedzUsuńDopuszczona w polskim samorządzie wielokadencyjność coraz częściej prowadzi do sytuacji, które niewiele mają wspólnego z założeniami demokracji. Odważni wizjonerzy zazwyczaj przegrywają w przedbiegach, a zwycięzcami okazują się zręczni polityczni lawiranci i populiści, którzy tworzą wokół siebie siatkę biznesowo - etatowych powiązań i towarzyskich koligacji. Etykieta „bezpartyjnego samorządowca” zainteresowanego nie robieniem polityki, ale służeniu mieszkańców, często stanowi tylko przykrywkę i możliwość elastycznej zmiany poglądów w zależności od aktualnej koniunktury.
OdpowiedzUsuńW miastach i gminach, gdzie rządzą wielokadencyjni wójtowie, burmistrzowie panują trzy proste zasady: Po pierwsze, należy przekonać obywateli, że nic lepszego od obecnej władzy nie mogło ich spotkać. Po drugie, powiedzmy sobie wprost, wszelka zmiana władzy oznacza zawirowania i niepewność – po co więc zmieniać coś, co działa w miarę sprawnie? Trzecia zasada mówi, że przez cztery lata gromadzimy w zanadrzu jak najwięcej szczęścia, aby w roku wyborczym zalać mieszkańców potopem endorfin: wybudować Centrum Kultury, sprzedać po rzekomo atrakcyjnej cenie lokale mieszkalne itp. i zrobić wszystko, aby obywatel zrozumiał, kto jest najlepszym gospodarzem i na kogo należy zagłosować.
Wieloletni wójtowie, burmistrzowie są w pozycji uprzywilejowanej. Najczęściej kontrolują etaty w administracji publicznej (który urzędnik nie zagłosuje na swojego – sensu stricto – pracodawcę?) – szkołach urzędach, przedsiębiorstwach komunalnych, miejskich spółkach. Najczęściej też mają wpływ na lokalne media, które utrzymują się z ogłoszeń lokalnego biznesu bądź dobrej komitywie w wydawcą tygodnika czy portalu internetowego. A lokalny biznes musi – chcąc nie chcąc – trzymać się blisko władzy, jeśli chce dostać zgodę na inwestycję albo wygrać przetarg na budowę chodnika. Dodatkowo, rządzący wójtowie, burmistrzowie wykorzystują budżet do promocji swoich komitetów, czego – choć to obrzydliwe i karygodne – nie da się ukrócić. Oto więc, najczęściej przed wyborami lokalny włodarz chwali się, czego to za jego kadencji nie zrobiono, choć de facto wykonuje po prostu swoje obowiązki, którymi nie ma powodu się chwalić. Cóż z tego, że otwierane z pompą inwestycje nie są wynikiem gospodarnej polityki budżetowej, ale pośpiesznego, pozbawionego racjonalności – wydatkowania pieniędzy z Unii Europejskiej, a koszt utrzymania tych niepotrzebnych inwestycji przekracza możliwości finansowe samorządów? Cóż z tego wreszcie, że – zadłużone po uszy samorządy łatają problemy finansowe sprzedając swoje najcenniejsze lokale, kamienice czy też grunty prywatnym przedsiębiorcom, uzależniając się w ten sposób również politycznie od biznesu? Wielokadencyjność nie ma nic wspólnego z demokracją a jest jedynie potwierdzeniem, że demokracja w Polsce nawet nie umarła, bo nawet jej nie było!
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTemat "Do skutku" aż się prosi, by podjął go PChS. Dlaczego od listopadowych wyborów samorządowych ani Was nie widać, ani Was nie słychać? Ostatnio głośno było (i jeszcze pewnie będzie) o projekcie zburzenia dwóch budynków mieszkalnych w związku z koncepcją zagospodarowania dworca. I co? I nic! Oficjalnego stanowiska w tej sprawie nie zajęliście. Potrzebna jest praca u podstaw. Koniecznie potrzebna jest codzienna i trwała (wszechobecna) aktywność na rzecz lokalnej społeczności, w tym wspieranie i promowanie oddolnych inicjatyw. Wymagana jest zespołowość i współodpowiedzialność. I nie przypominajcie sobie o tym tylko przy okazji wyborów. Wyjdźcie do ludzi. W Polsce lokalnej też już czas na zmianę warty.
OdpowiedzUsuńTematy dla PChS-u sypią się jak z rękawa. Potrzebne jest przejęcie inicjatywy. Zob.
OdpowiedzUsuńhttp://weekendfm.pl/?n=54379&chojnice_-o_rynku_pracy_rozmawiali_w_osrodku_spa_znamy_liste_uczestnikow_delegacji_z_chojnic