Kiedy prześledzimy zwycięstwa Arseniusza Finster, te wyborcze w 2002 r., 2006 r.,oraz w 2010 r. oczywistym staje się, że wobec obecnego burmistrza Chojnic powinien wystartować tylko jeden kontrkandydat.
Dotąd opowiadałem o takiej opcji jedynie w kuluarach, ale postanowiłem tę myśl upublicznić.
Wszystkie opcje polityczne w Chojnicach, od PiS przez PChS, KNP Korwina - Mikke oraz SLD i ChRS plus lokalne organizacje pozarządowe powinny poprzeć jednego, wspólnego kandydata. Mianownikiem tych wszystkich organizacji i czymś co określa ich wspólny interes polityczny jest chęć zmiany władzy. Nie jest to chęć wynikająca tylko z dążenia do władzy, ale przede wszystkim, a obserwuję i działam od lat, do oparcia chojnickiej polityki na innych wartościach i ideach, aniżeli te które wyznaje Arseniusz Finster i skupiony przy nim dwór.
Dlaczego tylko jeden kontrkandydat?
- W 2002 r. po raz pierwszy dokonywano bezpośredniego wybory burmistrza, czyli mieszkańcy decydowali swymi głosami o wyborze. W tych wyborach wystartowało 3 kandydatów. Byli nimi Arseniusz Finster, Andrzej Górnowicz i Maciej Walkowski. Otrzymali oni kolejno 76,71% (A.F.), 16,30% (A. Górnowicz), 6,99% (M. Walkowski). Arseniusz Finster miał dwóch kontrkandydatów. W tamtym czasie Andrzej Górnowicz był autentyczną figurą na chojnickiej scenie politycznej. Nie wystarczyło to jednak, aby stać się wyrazistym przy bardzo młodym wtedy (38 lat), burmistrzu, który tryskał energią. I który był dobrze odbierany przez społeczeństwo. To był pierwszy przykład tego, ze więcej jak 1 kontrkandydat to rozproszenie uwagi wyborców, oraz gra na konto Fintera. Uruchamia to też mechanizm ekonomiki wyborcy, który nie ma ochoty i czasu na poziomie lokalnej polityki analizować więcej jak jednej alternatywy (stąd popularnie przyjęło się uważać, że "Finster nie ma kontrkandydata").
- W 2006 r. sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła. Nie tylko zwiększyła się ilość kontrkandydatów Finstera do trzech, ale też Finster uzyskał jeszcze wyższy wynik końcowy (według mnie dzięki zwiększonej ilości kontrkandydatów - to jeszcze bardziej skupiło uwagę na burmistrz i zachęciło wyborców do pozostania "przy tym co jest". Wystartowali A. Dolny (Wyborcze Forum Samorządowe i Prawo i Sprawiedliwość), uzyskując 4, 41% głosów, A. Finster (Program 2010) uzyskując 82, 85 % głosów, J. Kowalik (SLD) uzyskując 4,19 % głosów oraz najbardziej w tej kampanii widoczny i waleczny A. Mielkie, który tych głosów uzyskał 8,55%. Od tych wyborów można już było mówić o prawidłowości - im więcej kontrkandydatów, tym większa szansa Finstera na zwycięstwo i nie jest to wynikiem słabych kontrkandydatów, tylko działania prawa rozpraszania głosów w ordynacji większościowej, jednomandatowej (tak można określić tę która funkcjonuje w wyborach na burmistrza już od 2002 r.) w chwili kiedy jest więcej jak jeden kontrkandydat.
- W 2010 r. ponownie mamy więcej jak jednego kontrkandydata. Nikt nie mógł nic przeciwko takiej sytuacji zrobić. A stało się coś tragicznego. Współpracujący ze sobą w radzie miejskiej Andrzej Dolny (PiS) i Marcin Wenta (WFS), postrzegani byli jako tandem opozycji. Nagle stają naprzeciwko siebie w wyścigu o fotel burmistrza, czy było coś co mogło wywołać w wyboracach większą niechęć jak takie posunięcie? Nie, nic nie wywołałoby większego zaskoczenia wyborców i ich niechęci. Jak wykazały prowadzone przeze mnie badania, kiedy Marcin Wenta był jedynym znanym opinii publicznej kontrkandydatem poparcie dla Niego sięgało 20% w okresie przedwyborczym! W momencie kiedy pojawił się Andrzej Dolny jako drugi kontrkandydat, wyborcy nie przestali popierać Arseniusza Finstera, tylko po prostu podzieliły się głosy na "opozycji" i do tego jeszcze coraz mniej osób w ogóle było skłonnych oddać głos na kandydatów opozycji, a poparcie dla Marcin Wenty zaczęło topnieć. Doszło do tego, ze przed wyborami poparcie dla Marcina Wenty spadło do ok. 5% podobnie jak dla Andrzeja Dolnego. Te dane prezentowałem w jednym z komitetów, ale już niewiele można było zrobić. Badania przed kampanią i w czasie jej trwania ujawniły, że nie tylko Finster zyskuje na większej ilości kontrkandydatów, ale też traci na tym każdy kolejny kontrkandydat, a uwaga wyborców skupia się na jednym silnym graczu - czyli na Finsterze. Bo to Finster jest postacią wyrazistą i nikogo nie wykreuje się ad hoc. Wyniki były przerażające: A. Finster zdobył 84.95% głosów, A. Dolny 7.24 % , natomiast M. Wenta 7.81 %.
Frekwencja w wyborach z tych lat wynosiła odpowiednio: 2002 (42, 51%) ,2006 (49,23%), 2010 (47,26%).
Jakie są z tego wnioski? Po pierwsze nie ma wpływu ilość wyrazistych kandydatur na burmistrza (wyrazisty był i A. Mielke i A.Górnowicz i A. Dolny oraz M.Wenta), jeśli jest to więcej jak 1 kontrkandydat. Warto prześledzić ile głosów zgarniali "opozycyjni" kandydaci (suma głosów): 2002 (23,29%), 2006 (17,15%), 2010 (14,42%). Teraz proszę się zastanowić nad skutecznością działań i zdolności do współpracy środowisk opozycyjnych w Chojnicach. W ciągu 12 lat, opozycja straciła ok. 10% poparcia społecznego,jak uważam tylko w wyniku niezdolności do kreowania jednego lidera. Bo Finstera można łatwo pokonać, ale trzeba brać pod uwagę prawa, które są niepodważalne i polegają na wyborczej arytmetyce. I nie ma tutaj niestety wpływu frekwencja wyborcza. To nie ona jest decydującym czynnikiem w tych wyborach, pokazuje to historia wyborów. Opozycja traci też pojedyńcze głosy od 2002 r. wtedy kandydaci opozycyjni otrzymali łącznie ok. 3000 głosów, w 2006 r. już tylko 2500 głosów, a w 2010 r. zaledwie 2250 głosów. To nie jest wynik "osiągnięć" Finstera, ale wynik nieprzemyślanych posunięć opozycji, która dotąd zamiast rozumem, kierowała się emocjami. Doprowadziło to do schizofrenicznej więc sytuacji, w której wyborcy oddają głos na radnego z opozycji, ale jednocześnie kładą głos na Finstera.Przykładem jest rok 2010, kiedy na dwóch kandydatów na burmistrza oddano 2250 głosów, ale na wszystkich opozycyjnych (PS, PiS, SLD) kandydatów do Rady Miejskiej oddano 4500 głosów. Jasną więc jest konstatacja, że brak zgody co do jednego kandydata przynosi opozycji i tym samym miastu szkodę. Brak jednego lidera, to automatyczne przekazanie około 50% poparcia, którym cieszą się kandydaci opozycji na rzecz Finstera, który dzięki kilku kandydatom, co będę powatarzał jak mantrę - zyskuje.
System wyborczy jednomandatowy kieruje się tak zwanym prawem Duvergera, mówi ono o tym, że system większościowy prowadzi do kreowania się dwóch spolaryzowanych bloków poparcia wyborczego. Odnosiło się to prawo do partii politycznych - więc system promował wyłanianie się dwóch głównych bloków (obserwuje się to w demokracjach zachodnich - kreowanie się systemów dwupartyjnych i dwu i pół partyjnych). Według mnie prawo to zadziała w momencie, kiedy w Chojnicach będzie tylko jeden kontrkandydat wobec Finstera. To znaczy, wtedy tylko poparcie dla Finstera, w wyniku skupienia uwagi wyborców i mediów na jednym kontrkandydacie doprowadzi do porażki wyborczej Finstera już w I turze wyborów. II tury nawet nie będzie. Co zaskakujące nie jest wcale tak bardzo istotne kto byłby tym kandydatem. Mogę ujawnić, że w na początku 2014 według przeprowadzonych przeze mnie badań na Finstera zdecydownych było zagłosować nieco ponad...50% wyborców, dosłownie nieco. To oznacza, że ogromny elektorat czeka na zagospodarowanie, wystawianie więcej jak jednego kontrkandydata doprowadzi do triumfu Finstera, być może wykraczającego nawet ponad 85% poparcia, co przeczy przecież nawet logice jego "dokonań", niestety tak działają wyborcy. Nie skupią uwagi na więcej aniżeli na jednej osobie. Wszystkie siły opozycyjne muszą się porozumieć w kwestii jednego kontrkandydata.
Dlaczego inne wartości?
Wygrana kontrkandydata sił opozycyjnych to zupełnie inna jakość polityki dla miasta. Oczywiście nikt nie zwolni urzędników, nikt też nie doprowadzi do zamknięcia ratusza, ani też nikt nie będzie obradował na stadionie. Jednak wyznaczniki i metody zmienią się zasadniczo. Przede wszystkim zapanować muszą jasne zasady, a nie układy i buta, którą obserwujemy na co dzień. Wiadomo przecież, że obywatele w Chojnicach boją się działać publicznie (bo stracą pracę, bo burmistrz nakrzyczy itd.), wiele inicjatyw jest przejmowanych lub blokowanych w zarodku, a Finster wpływa na niezależność partii i stowarzyszeń, co bardzo mocno ogranicza przestrzeń wolności (przy tym niestety widoczny jest alians burmistrza z wybranymi mediami). Nowy burmistrz nie ma być politykiem, ma być przede wszystkim mężem stanu, który uspokoi Chojnice i chojniczan, da ludziom ufność w literę prawa i jasne - transparentne zasady swych postępowań. Ma być przede wszystkim sprawiedliwym ojcem miasta (a nie narcyzem), który zaraz po wyborach zamiast uprawiać politykę będzie działał w interesie mieszkańców, a nie w interesie swoim i swojej frakcji partyjnej (czy lokalnej sitwy). Tego potrzebujemy wszyscy w Chojnicach. Zbyt wiele się słyszy o donosach, zakulisowych kontaktach i wpływach. Ciągle władza polega na zastraszaniu i ograniczaniu obywateli. Mentalnie chojnicka władza ze swymi metodami tkwi w głębokim PRL-u. To miasto upada od lat, jest obserwowalny odpływ instytucji publicznych i spadek znaczenia miasta, niska stopa zatrudnienia, umowy śmieciowe, szeroka szara strefa (co przyznawano nawet w ratuszu), masowa migracja, brak perspektyw dla ludzi młodych (którzy mówią wprost, że Chojnice to "zadupie"). Nasze miasto będzie upadać, jeśli nie zmieni się w nim kultura polityczna. I to jest poważny problem. Wykazano w latach 90 - tych XX. w., że wszędzie tam, gdzie nie ma transparentności i jakiejś formy rozsądnego porozumienia (poszanowania) na linii - obywatele - władza, ludzie pozostają bierni i jest ubóstwo.
Co zyskają ugrupowania?
Jeśli różne ugrupowania polityczne i pozarządowe zdecydują się na jednego kontrkandydata na burmistrza, to zyskujemy wszyscy nową jakość w mieście, do której de facto każda siła poza Finsterem próbuje dążyć w Chojnicach jednostkowo. Wygrać z Finsterem uda się tylko jednym kandydatem. I to jest jedyna szansa na zaprzestanie topienia kasy w Parku Wodnym, na afery z udziałem Finstera. Wspomnieć też trzeba, że polityka ratusza to zadłużanie miasta, wartość kredytów w ostatnim roku jakimi obciążone jest miasto wzrosła drastycznie. Burmistrz i skupiony wokół niego dwór nie ma żadnych innych pomysłów na rozwój miasta jak tylko fundusze unijne, które czasami doprowadzają do groteskowych inwestycji - vide Baszta Nova w fosie. Poza tym, nowy kandydat, aby przeciwdziałać nieuchronnemu "cementowaniu się władzy", podpisze deklarację dwu - kadencyjności. Nie będzie siedzenia na fotelu przez 20 lat. 8 lat wystarczy w zupełności jednemu człowiekowi, aby wpłynąć na kierunki zmian w polityce miasta. I trzeba przestać stawiać na jednostkę (ponad interes społeczny) oraz na kreowanie kolejnego, jak mawiają niektórzy - satrapy. Czas abyśmy wytworzyli tak silną demokrację i tak silne społeczeństwo obywatelskie, abyśmy z łatwością byli w stanie w sposób cykliczny zmieniać władzę w Chojnicach. Zmiany są dobre i dają rozwój. Muszą tylko trzymać się zasad i wartości przypisanych do prawidłowego rozumienia zasad demokracji.
Co zyskają Chojnice?
Chojnice po wyborze nowego burmistrza odzyskają wolność. Nikt nie będzie przychodził na zgromadzenia publiczne, aby je zagłuszać czy zakłócać (co robił Arseniusz Finster w przeszłości), nie będzie też manipulowania sportem w celu robienia z niego maszynki wyborczej. Nie będzie też noszenia Krzyża przez władzę. Jesteśmy obywatelami państwa świeckiego i sprawa wiary jest sprawą osobistą i rozpatrywaną indywidualnie. Jeśli w mieście nie ma 100% katolików, to ani burmistrz, ani radni nie mają prawa publicznie - jako przedstawiciele miasta, nosić Krzyża w publicznym spektaklu.
Postawmy na jednego kontrkandydata i wygrajmy dla Chojnic! W oparciu o doskonały program wyborczy, nad którym również pochylić musza się co do zgody nad nim, wszystkie siły opozycyjne w Chojnicach, możemy wspólnie doprowadzić do rozkwitu miasta, które stanie się dosłownie perłą Pomorza.
Jeśli znowu wystawimy wielu kontrkandydatów, to dokonamy tego samego błędu co w czasie wcześniejszych wyborów. Nie wiem jak różne siły w Chojnicach chcą wygrać, popełniając wciąż ten sam kardynalny błąd - który jak wskazują wyniki wyborcze doprowadza do coraz wyższego poparcia dla Finstera. Czy waleniem głową w mur trzy razy i trzy razy ją rozbijając warto przyłożyć czwarty raz? To prawda, że zmieniły się warunki, ale to jest tylko nasze subiektywne odczucie, polegać należy na faktach - historii wyborczej i wskazanych prawach, a te nieubłaganie wskazują jednego kontrkandydata. Poza tym, wiadomo do czego prowadzi wielu kontrkandydatów, należy wreszcie spróbować innego wariantu, tym bardziej, że na podstawie analiz jest on naprawdę obiecujący. Jeden kontrkandydat to szeroka możliwość prezentacji ALTERNATYWY, i jest to skuteczniejsza metoda, aniżeli próba przemawiania ustami, dwóch czy trzech kontrkandydatów.
Tym postem, nie dałem odpowiedzi na pytanie o to kto pokona Finstera, ale dałem odpowiedź ważniejszą na pytanie o to, jak pokonać Finstera.
Jeśli znowu wystawimy wielu kontrkandydatów, to dokonamy tego samego błędu co w czasie wcześniejszych wyborów. Nie wiem jak różne siły w Chojnicach chcą wygrać, popełniając wciąż ten sam kardynalny błąd - który jak wskazują wyniki wyborcze doprowadza do coraz wyższego poparcia dla Finstera. Czy waleniem głową w mur trzy razy i trzy razy ją rozbijając warto przyłożyć czwarty raz? To prawda, że zmieniły się warunki, ale to jest tylko nasze subiektywne odczucie, polegać należy na faktach - historii wyborczej i wskazanych prawach, a te nieubłaganie wskazują jednego kontrkandydata. Poza tym, wiadomo do czego prowadzi wielu kontrkandydatów, należy wreszcie spróbować innego wariantu, tym bardziej, że na podstawie analiz jest on naprawdę obiecujący. Jeden kontrkandydat to szeroka możliwość prezentacji ALTERNATYWY, i jest to skuteczniejsza metoda, aniżeli próba przemawiania ustami, dwóch czy trzech kontrkandydatów.
Tym postem, nie dałem odpowiedzi na pytanie o to kto pokona Finstera, ale dałem odpowiedź ważniejszą na pytanie o to, jak pokonać Finstera.
tylko z jednym się zgodzę,że bezrobocie jest przerażające, co do PRL-u tu masz jakieś ała,bo tamte czasy już dawno minęły i co dziwne, coraz więcej ludzi wspomina dobrze tamte czasy i wcale im się nie dziwię, bo nie musieli się martwić o pracę, fakt,że tym co zamiast pracować chcieli tylko strajkować było źle.
OdpowiedzUsuń