czwartek, 20 kwietnia 2017

Rodzina wspierająca PRL i PZPR?

Na forum portalu Chojnice24.pl spotkałem się z taką opinią, że moja rodzina wspierała PRL i PZPR. 

To śpieszę wyjaśnić jak się sprawy miały. W 1945 r. na Syberię wywieziono mojego dziadka, który szczęśliwie wrócił z obozu w Czelabińsku, gdzie musiał obserwować jak inni jego znajomi z ziemi chojnickiej oddają życie w stalinowskich obozach pracy. Z drugiej zaś strony, moja rodzina doznała w Chojnicach "wyzwolenia" przez Armię Czerwoną. Szczególnie dotknęło to rodzinę mojego Ojca. Przez wzgląd na pochodzenie i zapatrywania nikt w mojej rodzinie nie miał łatwego życia i nikt nie wspierał reżimu komunistycznego. Nikt też nie służył w mojej rodzinie, żaden z dziadków, ani w Wehrmachcie, ani dla służb reżimu komunistycznego, nikt nie donosił - wszystko to zbadałem.

Mój Ojciec należał do PZPR od lat 80. XX w., ale zapisał się do partii, bo jako osoba na stanowisku, w PKP, zmagał się z niesubordynacją pracowników mu podległych służbowo (choć znosił taki stan ponad dekadę), którzy do PZPR należeli i z samego tego faktu unikali respektowania służbowej zależności - bo zawsze mogli iść na skargę do sekretarza partii w zakładzie pracy. Mojego Ojca zlustrowałem w Instytucie Pamięci Narodowej i nie robiłem tego osobiście, a poprosiłem Instytut o kwerendę i oczywiście okazało się, że był czysty jak łza. Kiedy w latach 80. wyjeżdżaliśmy na wakacje, często, acz nie zawsze, jeździł z nami "niby po przyjacielsku", jeden z oficerów SB, którego notatki z wyjazdów odnalazłem w archiwach IPN (nawet jestem w nich wymieniony jako kilkuletnie dziecko - co dziś wzbudza jedynie śmiech). Do tego dodam, a działacze "Solidarności" mogą potwierdzić to, bo sami mi o tym opowiadali, że w momentach przełomowych mój Ojciec ukrywał ich materiały, maszyny do pisania, itd. Czy tak robiły osoby wspierające PRL i PZPR? W pracy zaś mój Ojciec osiągał kolejne awanse jako osoba bezpartyjna. Po zapisaniu się do partii nie wspiął się już na żadne wyższe stanowisko. 

Paranoją jest pisanie, że moja rodzina wspierała PRL lub PZPR. Podam inny przykład w 1989 r. podczas wyborów czerwcowych w komisji wyborczej, gdzie pracował mój Ojciec na PZPR padło najmniej głosów w całych Chojnicach, najmniej też oddano kart do głosowania, które wcześniej pobrali wyborcy. To znaczy dokonano tam wolty wyborów - szczególnie tzw. listy krajowej - czyli tej z której startowali dygnitarze PRL. Nikt z mojej bliskiej rodziny nie startował w żadnych pozorowanych wyborach do organów miejskich, ani partyjnych w okresie PRL. W rodzinie tylko mój Ojciec należał do PZPR od lat 80. XX w., nikt z tego nie był zadowolony, ale wszyscy starali się to zrozumieć. Mój Ojciec był osobą głęboko i szczerze wierzącą i reżim komunistyczny był dla Niego wcieleniem zła. Stał całkowicie w sprzeczności z Jego światopoglądem.

Jeśli ktoś jeszcze będzie pisał publicznie, że moja rodzina wspierała PZPR lub PRL, to będzie się musiał zderzyć z faktami i zebranymi przeze mnie dokumentami w Sądzie. Uważam, takie wypowiedzi za szkalujące nie tylko mnie, ale i moją rodzinę w sensie całościowym. Komuna dla mojej rodziny to był wróg numer 1. Wiele mógłbym na ten temat opowiadać. Przypuszczam, że historia mojej rodziny nie jest unikatowa w żadnym aspekcie i podobne losy miały setki lub tysiące chojnickich rodzin. 

PRL i PZPR wspierały dzieci reżimowe - do dziś na stanowiskach, w kręgach władzy, są dzieci rzeczywistych działaczy partyjnych przywiezionych w 1945 r. w teczce do Chojnic przez tzw. Rząd Lubelski. Proszę zdać sobie wreszcie sprawę, że całe ziemiaństwo ziemi chojnickiej zostało zmiecione z własności ziemskiej w ciągu około dwóch miesięcy - kwietnia i maja 1945 r. pod nadzorem NKWD i Armii Czerwonej oraz UB  - w tym procesie zabrano też majątek mojej rodzinie na Kaszubach. Ten proces znacząco zmienił strukturę społeczną, a dalej strukturę władzy w Chojnicach i na ziemi chojnickiej (podobnie jak w całej Polsce). W 1989 r. dokonała się tylko częściowa wymiana elit, ale częściowa, nie całościowa. Jej efektem jest to, że doszło do reprodukcji elit w nowych warunkach. Doszło do rozszczepienia elity politycznej PRL i teraz mamy dzieci tych elit w elitach kultury, nauki, sztuki, politycznych i innych w mieście. Przecież mógłbym podać wiele nazwisk ze świata biznesu i polityki osób, których rodzice i dziadkowie rzeczywiście budowali PRL, ale jaki to ma sens?

Pomimo tego, że jestem dociekliwy i uważam, że nasze dzieje lokalne należy ukazywać w świetle naukowej oceny, to jest jednak pewna granica zrozumienia - osobiście rozumiem, że dzieci komunistów miały lepsze możliwości w PRL, lepszy start, więcej możliwości. Stąd dziś mają często lepsze stanowiska, więcej pieniędzy, itd. Nic nadzwyczajnego, ale kijem rzeki nie zawrócimy. 

Podsumowując - jeśli piszecie publicznie o mojej rodzinie, to bądźcie ostrożni, bo naprawdę będę bronił jej dobrego imienia i karty w Sądzie. W zasadzie jeśli ktoś jest zainteresowany tak bardzo moimi dziejami, dziejami mojej rodziny, to zapraszam na kawę i z chęcią wszystko opowiem i przedstawię dokumenty. Nie mam nic do ukrycia. 

środa, 19 kwietnia 2017

Samorządowa karuzela

PiS wycofuje się z reformy ordynacji wyborczej, przynajmniej w aspekcie dwukadencyjności. Nie jest to dobra wiadomość. O ile można dyskutować nad dwukadencyjnością wsteczną, to z pewnością istnieje konieczność ograniczenia kadencji do dwóch na poziomie samorządów w Polsce. Bez tego nie będzie żadnej cyrkulacji elit w środowiskach lokalnych, czyli dojdzie do dalszego betonowania lokalnych scen politycznych i układów gospodarczych w całej Polsce. Nie dorośliśmy swoją kulturą polityczną do tego, abyśmy mogli sobie pozwolić na brak kadencyjności. Polskie samorządy tkwią w praktykach postkomunizmu, wiem, powtarzam to jak mantrę, ale to jest zjawisko empirycznie potwierdzone. Brak kadencyjności to dobre rozwiązanie dla państw o skonsolidowanej (ugruntowanej) demokracji, gdzie istnieją nawet na poziomie lokalnym, chociaż dwa przeciwstawne sobie opcje polityczne, alternatywy w zakresie działań, prowadzenia polityk, itd. Niestety, tego nie dostrzegam w Polsce lokalnej. Na zaścianku twardą ręką rządzi jedna opcja. Przecież, czy kogoś zdziwi to, jak powiem, iż ludzie władzy w Chojnicach jeszcze niedawno mówili w cztery oczy swoim znajomym (i moim!), cytuję: "Wałdoch w Chojnicach nigdy nie znajdzie pracy". Tak się płaci w lokalnych uwarunkowaniach za tworzenie opozycji. 

Nie ma się co zrażać, nawet jeśli pozostaniemy przy status quo legislacyjnym, to jedynie w aktywności obywateli będzie leżeć szansa na zmianę chojnickiej i polskiej rzeczywistości. Nie musimy czekać na rozwiązania prawne, tylko tworzyć organizacje, podobne do PChS, które będą ogniskiem rzeczywistej pracy na rzecz samorządów i stworzą kontrkoncepcje wobec propozycji obozu władzy. 

Wiem, wiem...nudy i bajania. Komu się chce, prawda? Niestety, od 10 lat uczestniczę w życiu społeczno-politycznym w Chojnicach i jest więcej barier niż możliwości. Z czystego konformizmu obywatele chowają głowy w piasek i godzą się na brodzenie w lokalnych układach przez które pośrednio lub bezpośrednio są wyzyskiwani. Może, ja też mam machnąć na to ręką? 

niedziela, 16 kwietnia 2017

Niespełniona obietnica

We wrześniu 2016 r. podałem mediom temat problemu z ogrodzeniem, które jest zbyt niskie, przy boisku Orlik na Osiedlu Kolejarz. Piłki wpadają na posesje sąsiednich działek, niszczą mienie i stanowią jednak jakieś zagrożenie. Niektórzy naprawdę nieźle kopią piłkę, więc osiąga wysokie prędkości. 

Od września minęło ponad pół roku, zima minęła dawno, siatek nie widać. 

Odsyłam do artykułu na chojnice24.pl i oczekuję jako mieszkaniec, obecnie piłkarz-amator, że wreszcie te siatki zostaną podwyższone: http://chojnice24.pl/artykul/23354/bedzie-wyzsza-siatka-na-orliku/

czwartek, 13 kwietnia 2017

Co z ruskimi "doktoratami"?


Dlaczego pośrednio? Dlatego, że uważam casus Finstera za drobny element poważnego zjawiska. Stąd cieszy mnie to, że poseł na Sejm RP Dorota Arciszewska-Mielewczyk złożyła interpelację do ministra nauki i szkolnictwa wyższego wicepremiera Jarosława Gowina w sprawie uznawalności w Polsce stopni i tytułów naukowych, które przywieziono do Polski z ZSRS i Federacji Rosyjskiej oraz były republik w latach 1972-2014. Obecny stan wymaga poważnej rozwagi i regulacji prawnej. Można być chyba zgodnym, że bez nostryfikacji na polskiej uczelni, stopnie i tytuły z ZSRS nie odpowiadają żadnym polskimi i zachodnim normom. Wystarczy przyjrzeć się tym rzekomym "doktoratom", która można dosłownie uznać ze "sklejone", a liczba przypisów w nich oscylująca wokół 40, drobna bibliografia z kilkudziesięcioma tytułami i brak stosowania norm i ususów, stawia pod znakiem zapytania zagadnienie - czy państwo polskie stać na wpuszczanie w świat nauki przedstawicieli takiej "jakości". No i jak to się ma do rzeczywistego kosztu, nakładów i wysiłków osób, które rzeczywiście poświęciły się nauce? Czas tę sprawę wyjaśnić i liczę na to, że jest to dobry krok. Działanie to nie jest dyktowane niczym innym, jak dbałością o jakość nauki oraz o warunku równych szans dla wszystkich Polaków, którzy niestety zderzają się często w wielu sferach życia z nieuczciwymi praktykami tych, którzy posiadają władzę i pieniądze. 

Pod tym adresem znajduje się treść interpelacji we wskazanej sprawie, a poniżej wstawiłem skopiowany ze stron sejmowych tekst tej interpelacji. 

Interpelacja nr 11323

do ministra nauki i szkolnictwa wyższego
w sprawie uznawania przez Rzeczpospolitą Polską stopni i tytułów naukowych przywiezionych do Polski w latach 1972-2004 z ZSRS na podstawie tzw. konwencji praskiej
Zgłaszający: Dorota Arciszewska-Mielewczyk
Data wpływu: 21-03-2017
Szanowny Panie Ministrze,
składam na Pańskie ręce interpelację w sprawie aktów prawnych dotyczących uznawania wykształcenia, stricte zaś w przedmiocie uznawania stopni i tytułów naukowych przywiezionych do Polski w latach 1972-2004 z ZSRS na podstawie tzw. Konwencji Praskiej.
W 1972 r. rząd Polskiej Republiki Ludowej podpisał z władzami Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich tzw. Konwencję o wzajemnym uznawaniu równoważności dokumentów ukończenia szkół średnich, szkół średnich zawodowych oraz szkół wyższych, a także dokumentów o nadawaniu stopni i tytułów naukowych, sporządzona w Pradze dnia 7 czerwca 1972 r. Konwencja ta nazywana jest w polskim środowisku naukowym Konwencją Praską i stała się synonimem braku jakości i rzetelności u osób, które do Polski przywiozły swoje stopnie i tytuły naukowe z byłych republik ZSRS. Obecnie konwencja ta już nie obowiązuje od 2004 r. Konwencja Praska została wypowiedziana przez Rząd Rzeczypospolitej Polskiej z dniem 6 sierpnia 2004 r. na podstawie Dokumentu Wypowiedzenia Konwencji o wzajemnym uznawaniu równoważności dokumentów ukończenia szkół średnich, szkół średnich zawodowych i szkół wyższych, a także dokumentów o nadawaniu stopni i tytułów naukowych, sporządzonej w Pradze dnia 7 czerwca 1972 r. Z powyższego dokumentu wynikało, według wykładni prawa polskiego, że w Polsce nie można uznawać świadectw, dyplomów, stopni i tytułów naukowych, które zostały uzyskane na podstawie Konwencji Praskiej. Oznacza to, że po wejściu w życie Dokumentu Wypowiedzenia Konwencji, wszystkie świadectwa, dyplomy, stopnie i tytuły naukowe zdobyte na terenie ZSRS tracą w Polsce swoją ważność. Niestety, w Polsce, w rzeczywistości życia naukowego i społecznego niewiele się zmieniło od czasu wypowiedzenia przez Polskę Konwencji Praskiej w 2004 r. Dotąd bowiem automatycznie i domyślnie – zupełnie bezprawnie – na polskich uczelniach, w szkołach wyższych, zatrudnia się osoby ze stopniami i tytułami naukowymi zdobytymi w ZSRS i uznanymi w PRL i w RP na podstawie Konwencji Praskiej w latach 1972-2004. Osoby, które legitymują się takimi stopniami i tytułami naukowymi, a nigdy w Polsce nie przeszły procesu nostryfikacji w polskiej jednostce naukowo – badawczej, uprawnionej do nadawania takiego stopnia lub tytułu naukowego, winny być zobligowane do przejścia polskiej procedury nostryfikacji, czyli do złożenia wymaganych prawem egzaminów oraz przejścia procedury związanej z otwarciem przewodu doktorskiego bądź habilitacyjnego, zgodnie z wymogami, jakie obowiązywały w Polsce w roku w którym osoby te uzyskały swój stopień bądź tytuł naukowy w ZSRS. W innym razie wszystkie takie osoby powinny być pozbawione prawa do posługiwania się w sferze publicznej stopniami i tytułami naukowymi, które zostały w PRL i w RP uznane wcześniej na podstawie Konwencji Praskiej.
W trosce o jakość nauczania polskich studentów, mając na względzie prace, które Pan Minister Jarosław Gowin prowadzi wraz z polskich środowiskiem naukowców nad reformą szkolnictwa wyższego i procedur nadawania stopni i tytułów naukowych, proszę o uwzględnienie konieczności uregulowania w Polsce statusu osób ze stopniami i tytułami naukowymi zdobytymi w ZSRS w okresie obowiązywania Konwencji Praskiej. Obecny stan, czyli zatrudnianie na polskich uczelniach oraz ciche przyzwolenie na posługiwanie się w sferze publicznej stopniami i tytułami naukowymi zdobytymi, a często po prostu kupionymi, w ZSRS, a które nie były nigdy nostryfikowane na polskich uczelniach negatywnie rzutuje na stan polskiej nauki w odczuciu środowisk naukowych, jak i w moim własnym. Poza charakterem interwencyjnym w powyższej sprawie, pragnę jeszcze skierować do Pana Ministra następujące pytania:
- Jakiej liczby zatrudnionych w polskich szkołach wyższych dotyczy opisane przeze mnie zjawisko? Ilu więc zatrudniamy doktorów i doktorów habilitowanych oraz profesorów, którzy przywieźli do Polski swoje wątpliwe stopnie i tytuły?
- Czy Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego już reagowało w powyższej sprawie?
Łączę wyrazy szacunku,
Dorota Arciszewska-Mielewczyk
Poseł na Sejm RP

AKTUALIZACJA:

Złożono odpowiedź na interpelację Pani Poseł Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk. Wyjaśnia ona stan prawny, potwierdza, że osoby posługujące się stopniami i tytułami zdobytymi w ZSRS nie przechodziły nostryfikacji na polskich uczelniach, bo nie musiały wg Konwencji Praskiej. Problem jednak nie znika, choć jasnym jestem, że z latami zniknie zupełnie. Jak się okazuje ponad 500 osób pracuje w polskiej nauce, osób, które uzyskały stopień lub tytuł w ZSRS i na tej podstawie posługują się tytułem w Polsce. Okazuje się, że to ok. 0,5% zatrudnionych osób w polskiej nauce. Dużo? Mało? Nie wiem, jeśli wszyscy mieli "doktorat" na poziomie pracy Arseniusza Finstera, to wydaje mi się, że to bardzo wiele...Zapraszam do zapoznania się z odpowiedzią na interpelację, wklejam ją poniżej:

Odpowiedź na interpelację nr 11323

w sprawie uznawania przez Rzeczpospolitą Polską stopni i tytułów naukowych przywiezionych do Polski w latach 1972-2004 z ZSRS na podstawie tzw. konwencji praskiej
Odpowiadający: sekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego Aleksander Bobko
Warszawa, 19-04-2017
Szanowny Panie Marszałku,
w odpowiedzi na interpelację Pani Poseł na Sejm RP Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk w sprawie uznawania przez Rzeczpospolitą Polską stopni i tytułów naukowych przywiezionych do Polski w latach 1972-2004 z ZSRR na podstawie tzw. konwencji praskiej (nr 11323), uprzejmie przekazuję poniższe informacje odnoszące się do poszczególnych, zadanych w interpelacji pytań.
Ad. 1. Zgodnie z informacjami zawartymi w Zintegrowanym Systemie Informacji o Nauce i Szkolnictwie Wyższym POL-on i przekazanymi do Ministerstwa, po dokonanej analizie, przez Ośrodek Przetwarzania Informacji-Państwowy Instytut Badawczy, liczba aktualnie zatrudnionych nauczycieli akademickich i pracowników naukowych w szkołach wyższych, instytutach Polskiej Akademii Nauk oraz instytutach badawczych, którzy uzyskali stopień lub tytuł naukowy w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich lub w republikach poradzieckich (Armenia, Azerbejdżan, Białoruś, Estonia, Gruzja, Kazachstan, Kirgistan, Litwa, Łotwa, Mołdawia, Rosja, Tadżykistan, Turkmenistan, Ukraina, Uzbekistan) od dnia 7 czerwca 1972 r. do dnia 6 sierpnia 2004 r. wynosi 542 osoby. Liczba powyższa stanowi w przybliżeniu 0,44% wszystkich zatrudnionych nauczycieli akademickich i pracowników naukowych (123 538 osób) - zgodnie z danymi zawartymi w Zintegrowanym Systemie Informacji o Nauce i Szkolnictwie Wyższym POL-on, według stanu na dzień 10 kwietnia 2017 r.
Ad. 2. Na podstawie art. I ust. 3 Konwencji o wzajemnym uznawaniu równoważności dokumentów ukończenia szkół średnich, szkół średnich zawodowych i szkół wyższych, a także dokumentów o nadawaniu stopni naukowych i tytułów naukowych, sporządzonej w Pradze w dniu 7 czerwca 1972 roku (dalej: Konwencja Praska) uznaje się za równoważne dokumenty o nadaniu stopni lub tytułów naukowych według wymienionych w Konwencji poziomów kwalifikacyjnych i zgodnie z obowiązującym w danym kraju ustawodawstwem. Konwencja Praska wypowiedziana została w dniu 12 stycznia 2004 r., ze skutkiem od dnia 6 sierpnia 2004 r., zgodnie z art. V Konwencji. Dokument wypowiedzenia nie odnosi się do kwestii związanych z uznawaniem dokumentów o wykształceniu. Zgodnie z zasadą praw nabytych Polska ma obowiązek uznawania na podstawie bilateralnych lub wielostronnych umów międzynarodowych dokumentów o wykształceniu lub nadaniu stopni naukowych uzyskanych w okresie, gdy pozostawała stroną takiej umowy.
Wobec powyższego wszystkie dokumenty, które zostały wydane w okresie obowiązywania Konwencji Praskiej i spełniają określone w niej warunki, są nadal uznawane za równoważne z ich polskimi odpowiednikami. Posiadacze stopni i tytułów naukowych objętych postanowieniami Konwencji praskiej mogą posługiwać się polskim odpowiednikiem uzyskanego stopnia lub tytułu naukowego i na gruncie prawa polskiego traktowani są na równi z osobami, które stopień lub tytuł naukowy uzyskały w Polsce.
W odniesieniu do możliwości odebrania praw przysługujących osobom legitymującym się dokumentami, do których mają zastosowanie postanowienia Konwencji praskiej należy podkreślić, iż w myśl zasady nieretroaktywności prawa (Lex retro non agit) skuteczne wypowiedzenie umowy przerywa wszystkie zobowiązania o charakterze ciągłym, nie powoduje jednak skutków retroaktywnych i nie narusza stworzonego na podstawie umowy stanu prawnego, czy też praw nabytych postanowieniami umowy. Zasada praw nabytych stanowi uznaną zasadę prawa międzynarodowego. Do wspomnianych kwestii odnosi się również art. 70 ust. 1bKonwencji wiedeńskiej o prawie traktatów, który stanowi, że „jeżeli traktat inaczej nie postanawia lub strony inaczej się nie umówią, wygaśnięcie traktatu na podstawie jego postanowień lub zgodnie z niniejszą konwencją nie wpływa na żadne prawa lub obowiązki ani na sytuację prawną stron, powstałe wskutek wykonywania traktatu przed jego wygaśnięciem”.
Z poważaniem

Karuzela stanowisk?

W okresie komuny nieefektywni dyrektorzy stawali się nieefektownymi ministrami, albo prezesami klubu "Tęcza". Nomenklatura miała zawsze zestaw stanowisk gotowych do obsadzenia dla skompromitowanych w innym miejscu pracy członków światłej przywódczyni narodu (PZPR). Dawno już napisałem, że w Chojnicach stosowana jest praktyka tzw. karuzeli stanowisk. Przypuszczam, że w niedługim czasie będziemy obserwować znaczne przetasowania na lokalnej scenie politycznej w ramach "powiatowej nomenklatury". Niewiele czasu minie, a może dyrektor Leszek Bonna stanie się wiceburmistrzem, były prezes Mariusz Paluch zaś zostanie przez powiatową klikę wstawiony na stanowisko dyrektora Szpitala Specjalistycznego? To jednak nie wszystko...to tylko przygotowanie pod scenariusz "Finstera starosty"? W tym układzie władzy z jakim mamy do czynienia w Chojnicach oczywistym jest zasada - kruk - krukowi oczu nie wydłubie. Choć panowie się nie kochają, to razem zbudowali lokalny postkomunizm, wielu z nich tkwi w głębokich konfliktach interesów vide - spółki działające wokół Szpitala Specjalistycznego. Niestety (!) tylko od lokalnej społeczności będzie zależeć, czy zgodzimy się na takie przetasowania, które w żaden sposób nie wpłyną na rzeczywistą jakość życia w naszym mieście. Opacznie rozumiana zasada "czas na zmiany", wywodzona z okresu PRL, może stać się poważną bolączką Chojnic. Zresztą dowody na takie działania mamy - wystarczy przyjrzeć się składowi Zarządu Powiatu - koledzy zawsze podadzą sobie rękę, bez względu na koszty społeczne i finanse publiczne. 

Przy najbliższych wyborach musimy się zdobyć na społeczną mobilizację, bo bez niej nie uda się nam rozbić tego układu władzy, który sferę publiczną od dawna poddał procesowi prywatyzacji...

środa, 5 kwietnia 2017

Krótka pauza

Nie umknęło pewnie uwadze Czytelników, że wyłączyłem się na kilka tygodni z dyskursu publicznego. Zapowiadam, że wracam do działania. Tak czasami w życiu bywa, że system się przegrzewa. Wkrótce nowe teksty i tematy, których jest wiele. Dostrzegam, jakimi problemem jest dla obywateli tzw. brak responsywności polityków, a z drugiej strony politycy muszą się uporać z nadwyżką informacyjną. Za tydzień kolejna odsłona niejawnego procesu z Finsterem o rzekome pomówienia. Dużo dzieje się wokół szpitala. Ostatnio stworzyłem też dwie interpelacje poselskie, jedna dotyczy telewizji szpitalnych - inicjatywa ma doprowadzić do likwidacji tego systemu płatnych tv w jednostkach lecznictwa, druga to kwestia uznawalności stopni i tytułów przywiezionych do Polski z ZSRS i byłych republik radzieckich w latach 1972-2004. Choć przystopowałem, to nie zarzuciłem działalności. Czasami życie serwuje nam zimny prysznic, po którym jesteśmy jeszcze bardziej rześcy i ochoczy do pracy. 

poniedziałek, 20 marca 2017

Interesujące zagadnienie

Ktoś był uprzejmy mi dziś wskazać sprawę TW "Feliksa", którą ktoś wygrał w Sądzie...ale jaka jest prawda historyczna? Odpowiedź może być interesująca.

czwartek, 16 marca 2017

Paranoja in vitro

Od lat twierdzę, że Finster - obecny burmistrz Chojnic, nie ma zielonego pojęcia, ani o prawie, ani o polityce. Ostatnimi swoimi wypowiedziami utwierdza mnie  w tym osądzie. Mistrzostwo natomiast osiąga w różnych formach manipulacji społeczeństwem. 

Jak się możemy dowiedzieć z mediów chojnickich Arseniusz Finster obiecuje mieszkańcom sponsorowanie przez Miasto zapłodnienie metodą in vitro. Niższych metod sięgania po narzędzia propagandowe w obecnej sytuacji politycznej Finster nie mógł się już chwycić. Słyszałem jak krzyczał na Starym Rynku w Chojnicach,  w trakcie ostatniego protestu żałobników po rządach PO, że Chojnice zagwarantują in vitro. Nie zapominajmy, że Finster szuka "głupich na kajak", czyli tych, którzy pojadą z nim do Warszawy bronić braku kadencyjności foteli wójtów/burmistrzów i prezydentów. Jest to więc tani chwyt, aby zmobilizować swoich stronników, pod płaszczykiem in vitro. Nie pierwszy raz na lokalnej scenie wygrywa się poparcie społeczne bazując na ludzkim nieszczęściu (czyli biologicznym braku możliwości prokreacji). Finster sięga po narzędzia wielkiej polityki, żeby bronić małych (własnych) interesów.

Chciałbym w związku z tym poruszyć dość przyziemne zagadnienia związane z zarządzaniem gminą miejską. Otóż samorząd ma przed sobą do wykonania tzw. listę zadań własnych - ustawowo zadania własne gminy. I tak uważam, że Finster nie gwarantuje satysfakcjonującego obywateli zabezpieczenia wykonania zadań gminy w zakresie nawet podstawowym, ale będzie się "porywał z motyką na księżyc" - czyli na finansowanie in vitro (uważam, że to tylko chwyt socjotechniczny). Do tych zadań w których zakresie Finsterowi i jego ekipie można wiele zarzucić zaliczyć można braki w finansowaniu: ładu przestrzennego, ochrony środowiska, gminnych dróg, placów, ochrony zdrowia (ostatni przypadek ropy błękitnej na basenie), edukacji publicznej (a gdzie przedszkole samorządowe?), kultury (żałosne nakłady finansowe). 

Nie pierwszy raz zaczyna się w Chojnicach od końca. Brakuje tutaj zrozumienia, że to warunki gospodarcze, społeczne, polityczne - składające się na jakość życia w mieście warunkują w dużej mierze stopień rozrodczości. Nie jest przypadkiem, że Polki w Wielkiej Brytanii rodzą więcej dzieci, jak te w Polsce. Dlaczego? Może dlatego, że w Polsce rzadko kto ma pewność jutra. Ludzie pracują na umowach śmieciowych lub za najniższą krajową, albo utrzymują się w szarej strefie. Tylko, czy ten stan życia może zrozumieć burmistrz, który jest prawie 20 lat na urlopie bezpłatnym i pobiera kilkanaście tysięcy złotych pensji każdego miesiąca? Nie, taki burmistrz myśli o zachowaniu swojego stołka poprzez obietnice in vitro, choć wiele pozostawia do życzenia stopień wypełnienia zadań własnych gminy w zakresach podstawowych, które wskazuje ustawodawca. Przypomnę, Miasto nie miało środków żeby utrzymać przedszkole samorządowe, Miasto nie miało środków, żeby utrzymać szalet publiczny, brak torebek na psie kupy w koszach na śmieci...Lista jest naprawdę długa. Jestem też ciekaw, czy tak rozrzutny burmistrz zwolni od podatku od nieruchomości Szpital Specjalistyczny w Chojnicach?

Uważam, że to co proponuje Finster, to jest jakaś paranoja polityczna. Niech najpierw Miasto zadba o wypełnianie zadań, jakie na gminę nałożył ustawodawca, a potem rozmawiajmy o in vitro i innych metodach uszczęśliwiania ludzi. 

sobota, 11 marca 2017

Wniosek bez reakcji wymaga akcji

Zostałem znowu okrzyczany donosicielem w mediach, a na forach odżegnanym od czci "małym człowieczkiem", bo zgłosiłem sprawę handlu papierosami w szpitalu chojnickim zarówno do prokuratury jak i na Policję.

Otóż pragnę poinformować, że MIESIĄC wcześniej informowałem przewodniczącego Rady Społecznej, chojnickiego wicestarostę o problemie związanym z papierosami w chojnickim szpitalu, wskazując, że na terenie tego zakładu pracy nie można palić papierosów. I co więcej, napisałem wprost, że proponuję, aby ustawić specjalną kabinę dla palaczy w Szpitalu Specjalistycznym. Mam też na tę okoliczność stosowny dowód w postaci maila, którego wysłałem do Starostwa Powiatowego, do p. Marka Szczepańskiego, a na którego nigdy nie dostałem odpowiedzi. Ponieważ przez MIESIĄC nikt nie reagował na mojego maila, to postanowiłem działać. Mi się wydaje, że wykazałem się nad wyraz liberalną postawą, którą wobec mnie moi przeciwnicy nie wykazali się nigdy. Dlatego proszę o stonowanie ataków na mnie, bo są one bezpodstawne. Powtarzam o sprawie informowałem jednostkę tworzącą szpital, tj. Powiat Chojnicki i przewodniczącego Rady Społecznej Szpitala Specjalistycznego w Chojnicach, tj. p. Marka Szczepańskiego. 

od:Marcin Wałdoch marcin.waldoch@gmail.com
do:zdrowie@powiat.chojnice.pl
data:11 lutego 2017 08:42
temat:Wniosek do p. Marka Szczepańskiego
wysłana przez:gmail.com

Marcin Wałdoch marcin.waldoch@gmail.com

11 lut
do zdrowie
Dzień dobry!

Szanowny Panie Przewodniczący,

proszę o przygotowanie do przedłożenia na najbliższej
Radzie Społecznej,wniosku o postawienie kabiny
 dla palaczy, tzw. palarni autonomicznej
 na terenie chojnickiego szpitala.
Z jednej strony obowiązują przepisy
 o zakazie palenia na terenie zakładu pracy,
 z drugiej strony pacjenci
 uzależnieni winni mieć możliwość palenia
 w miejscu do tego
przeznaczonym, a nie na schodach szpitala. 

dr Marcin Wałdoch

piątek, 10 marca 2017

Chojnicka Omerta

Omerta to zmowa milczenia sycylijskiej mafii. Uważam, że pewną zmowę milczenia mają ludzie układu gospodarczo-politycznego w Chojnicach. Jest to grono osób, które dość łatwo wyodrębnić. Grono osób, które wzajemnie chroni swoje brudne, wielomilionowe, biznesy dokonywane często nie tylko na granicy prawa, ale i z jego pogwałceniem. Jest to tak silna grupa, że jej działania w obrębie tzw. konfliktu interesów w ogóle nie są, lub tylko sporadycznie, komentowane przez lokalne media.

Największy lokalny tygodnik w ogóle nie zajmuje się sprawami społecznie istotnymi. Tabloidyzacja w którą popadł sprowadza się do zdjęć ze studniówek, wypadków i kolejnych godów sędziwych jubilatów. Media w Chojnicach ciągle mają wiele do zrobienia. Poza krytycznie nastawionym do rzeczywistości www.chojnice24.pl, mamy niestety wiernopoddańczy www.chojnice.com, który finansowany jest w dużej mierze przez Miasto, nadto "Chojniczanina", czyli kolejną propagandówkę ratusza. Jest "Gazeta Pomorska", która niejednokrotnie łamała Omertę i jest upadły lokalny "Fakt", czyli "Czas Chojnic". Mamy też rozgłośnię radiową, która coraz częściej potrafi przyjmować rolę neutralną, ale ciągle w Chojnicach nie mamy dziennikarstwa śledczego. Po prostu ono nie istnieje, poza sporadycznymi artykułami, bo do tego potrzebna jest determinacja, rzetelność, odwaga i ogromna wiedza o warunkach lokalnych. No, a niestety, ci którzy mają wiedzę o lokalnych relacjach, to tkwią w Omercie, przykładając rękę do zubożenia mieszkańców i patologizacji życia na styku polityki i gospodarki. 

Znaczenie Omerty jest potężne. Zakładając, że w zmowie milczenia może być w danej społeczności policjant, ksiądz, lekarz, nauczyciel, burmistrz i sędzia, to nie ma możliwości na jakąkolwiek sprawiedliwość. Niestety obserwując od lat Chojnice jestem już pewien. Omerta ma w mieście ogromne znaczenie i dopóki nie dojdzie w pewnych osobowościach do etycznego - metalnego przełomu, to o realnych zmianach politycznych w mieście możemy zapomnieć. Po prostu tkwimy w tym po uszy. Żałuję, że wiele rodzin chojnickiej Omerty nie rozumie, że na długą metę nie można się bogacić na ludziach biednych, bo to jest po prostu fizycznie niemożliwe. Dojdzie do "biologicznej zagłady" wyzyskiwanej tkanki. Jak czytam w mediach, że Finster planuje powołać jakiś kolejny "niby-twór" pod nazwą Komitet ds. Rewitalizacji, żeby, jak sam opowiada "wniknąć w tkankę społeczną", to jestem przekonany, że najlepszą możliwą opcją dla każdego ceniącego wolność i własne zdrowie jest trzymanie się z daleka od inicjatyw Finstera. Magister inżynier Finster jedyne co potrafi, to z oślim uporem zacieśniać krąg Omerty przy subordynowaniu swoich siłowników do podporządkowania sobie mieszkańców w każdej możliwej sferze życia. Wiele pisałem o siłownikach, o utracjuszach chojnickich o lokalnym biznesie, ale ciągle mi brakowało tego słowa klucza, tak, to jest Omerta. 

Liczę, że sumienia to nie są bezdenne studnie. Powoli "ludzki pierwiastek", dostrzegam w kolejnych aktorach politycznych. Czekam na więcej. Jeśli ludzie układu gospodarczo-politycznego nie złamią Omerty, to wkrótce nie będą mieli przeciwko komu spiskować...bo w Chojnicach zamiast "tkanki społecznej" pozostaną jedynie emeryci i renciści, którzy miast wszelkiej rewitalizacji - chcą przysłowiowego "świętego spokoju".

czwartek, 9 marca 2017

Zwodnicze tytuły

Wczoraj odbyła się promocja "książki" Chojnicka samorządność 1990-2015 w materiałach i dokumentach. 

Nie wiem czym się różnią materiały od dokumentów w sensie źródłowym, ale może dwóm autorom czyli Zientkowskiemu i Finsterowi chodziło o "miejskie sukno", które układ wyrywa sobie pod rządami Finstera z rąk...?

Nie byłem na promocji, gdyż uznałem, że ta publikacja nie może być ciekawa. Jeśli pisze coś "naukowego" Finster i Zientkowski to jest to zwykle taka Kołomyja, że ciężko nawet się potem rzetelnie odnieść do tych "rewelacji", często bazujących na wątpliwych źródłach i niepewnej wiedzy...Przykłady to tysiące ankiet, które podobno wykonali kiedyś Zientkowski z Finsterem wśród chojniczan na użytek swojego "badania", które później prezentowali w "Zeszytach Chojnickich".

Pominąłbym tę najnowszą pozycję wydawniczą Miasta Chojnice milczeniem, ale autentycznie silenie się, aby z takich zbiorów dokumentów czynić wydawnictwa "naukowe" i to recenzowane wielce mnie zasmuca. Poza tym rzetelność badacza wymagałaby zastosowania precyzyjnego tytułu odnoszącego się do prezentowanej pracy. W przypadku tej książki tytuł całkowicie rozmija się z jej zawartością. 

Uważam, że najważniejsze uchwały i fakty z życia Miasta Chojnice zawsze zasługują na publikację w wersji papierowej. Po prostu jest to pewne zestawienie dokumentów do których można się w łatwo przystępny sposób odnieść, ale prezentowanie tego pod mylnym tytułem jest dużym nieporozumieniem. 

Finsterowi i Zientkowskiemu życzę, żeby każdy z nich zajął się swoją specjalizacją. Finster więc niech wróci do zainteresowań obrabiarkami i skrawarkami, a Zientkowski niech oddaje się studiom nad spekulatywnym umysłem filozoficznym. Wtedy, może i jakiś pożytek z tego będzie? 

Na podsumowanie chojnickiej samorządności za ostatnie trzy dekady przyjdzie jeszcze czas i liczę, że uda mi się tego dokonać w formie monografii, w ujęciu krytycznym. 

środa, 8 marca 2017

Łamanie prawa na terenie szpitala w Chojnicach

W dniu dzisiejszym złożyłem zawiadomienie na Policję w związku z łamaniem prawa na terenie chojnickiego szpitala.

Na terenie tej jednostki lecznictwa, w lokalu, który jest wynajmowany przez Dyrekcję Szpitala Specjalistycznego w Chojnicach dochodzi do łamania Ustawy o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych.

O co chodzi?

W sklepie spożywczo-przemysłowym na terenie szpitala można było zakupić przez lata papierosy i to w lokalu, który wynajmuje Dyrekcja Szpitala Specjalistycznego. Jest to złamanie zapisów Ustawy o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych, szczególnie art. 6, pkt 2., który stanowi: "Zabrania się wprowadzania do obrotu wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych lub pojemników zapasowych na terenie podmiotów wykonujących działalność leczniczą w rozumieniu przepisów o działalności leczniczej, szkół i placówek oświatowo-wychowawczych oraz obiektów sportowo-rekreacyjnych".

Sam, w dniu dzisiejszym, udałem się do wskazanego punktu sprzedaży, czyli do sklepu w chojnickim szpitalu i chciałem zakupić papierosy. W odpowiedzi usłyszałem, że "papierosów już nie ma". Niestety, ale wczoraj jeszcze były, tylko, że o sprawie ktoś poinformował jednego z chojnickich dziennikarzy, który dobrze żyje z władzą, więc zarówno pracownicy punktu, jak i zapewne szpitala wiedzieli już, że dojdzie kolejnego dnia do próby zakupu papierosów. Na Policję wysłałem jednak niezbite dowody w sprawie, bowiem proceder obserwowałem od pewnego czasu.

Jakie konsekwencje?

W związku z zaistniałą sytuacją, nie tylko właściciel punktu sprzedaży złamał prawo, ale i dyrekcja szpitala. Szczególne zaniedbanie w tym względzie należy do dyrektora chojnickiego szpitala Leszka Bonny, gdyż to On jest odpowiedzialny za przestrzeganie prawa w lokalach, które wynajmuje szpital swoim dzierżawcom. Dyrektor był też w pełni odpowiedzialny za zamieszczenie przed lokalem sprzedaży, lub na nim, informacji o zakazie sprzedaży wyrobów tytoniowych. 

Wskazana przeze mnie ustawa określa, że sankcje możliwe dla podmiotu wprowadzającego wyroby tytoniowe w szpitalach, jak i dla dyrekcji takich podmiotów, to przede wszystkim sankcje finansowe, więc grzywna, wynikająca z popełnienia wykroczenia. Grzywna, którą Sąd nałoży zapewne, także i na dyrektora szpitala. 

Dla mnie ta sytuacja to kolejny dowód na to, że Leszek Bonna nie kontroluje spraw w chojnickim szpitalu, pośrednio wręcz dopuszcza się do zaniedbań mogących rzutować na zdrowie pacjentów. Czy to jest w ogóle normalne, aby na terenie szpitala, gdzie jest oddział pulmonologiczny prowadzić sprzedaż papierosów? Obawiam się, że skoro dochodzi do takiego łamania prawa, szpital powinien zostać wkrótce poddany pełnej kontroli, zarówno pod kątem przestrzegania prawa, jak i warunków leczenia pacjentów. Będę też oczekiwał ustosunkowania się dyrektora Leszka Bonny do zaistniałej sytuacji. Można przecież powiedzieć, że sprzedaż papierosów jest w takim punkcie nielegalna, a jeśli szpital jest podmiotem wynajmującym lokal pod taką działalność, która w części jest nielegalna, to oznacza, że szpital uzyskuje przychód w wyniku łamania prawa przez podmioty trzecie na których działalność ma pełny wpływ, bowiem wynajmuje im powierzchnie pod działalność. 

Co jeszcze można dostać "spod lady" w chojnickim szpitalu? Tego nie wiem, ale z pewnością wkrótce się dowiem...





czwartek, 2 marca 2017

Komunalne igraszki

Zainteresował mnie temat sprzedaży mieszkań komunalnych w Chojnicach. Szumnie przecież zapowiadany program przez Finstera i jego ekipę sprzedaży mieszkań komunalnych z bonifikatą 50% miał być sukcesem Miasta pod rządami Arka Finstera vel "moskiewskiego doktora". 

I tak wielki program "rewolucji mieszkaniowo-społeczno-gospodarczej" pod przywództwem jedynego i największego wodza wszystkich chojniczan ma się tak, że sprzedano do dnia 25 stycznia 2017 r. na podstawie uchwały Rady Miejskiej z dnia 21 grudnia 2012 r. 51 lokali mieszkalnych. W ten sposób Miasto Chojnice w ciągu 5 lat uzyskało ze sprzedaży lokalnych komunalnych z bonifikatą kwotę 3 119 547 zł (czyli nieco ponad 3 mln). 

Niestety,ale konstrukcja uchwały Rady Miejskiej w sprawie sprzedaży mieszkań komunalnych z bonifikatą 50% jest wadliwa. Dlaczego? Otóż umożliwia ona zbycie mieszkań komunalnych przez osoby, które je następnie mogą sprzedać w ciągu 5 lat od podpisania umowy sprzedaży-kupna z Miastem. Czyli mamy dość kuriozalną sytuację, ktoś może kupić mieszkanie za 60 tys. od Miasta Chojnice, sprzedać je za 120 tys. i zakupić sobie w ciągu 12 miesięcy inny lokal mieszkalny. Niestety dość późno ów fakt zauważam, że takie zapisy regulaminu o zbyciu mieszkań komunalnych z bonifikatą mogą stanowić poważny problem dla Miasta, a co więcej stanowić mogą łatwy plan dla bogacenia się kosztem miejskiego majątku. Warto się zapoznać w tej sprawie z listem Burmistrza Miasta Chojnice, w którym można znaleźć potwierdzenie moich twierdzeń: http://www.miastochojnice.pl/?a=273

Więcej, z tego co wiem, Miasto już obecnie ma problemy z sytuacjami w których doszło do zbycia mieszkań komunalnych przez osoby, które zakupiły je z bonifikatą. 

Polityka miejska w sprawie mieszkań i majątku komunalnego jest w moim odczuciu prowadzona nierozważnie i może rodzić niepotrzebne koszty dla Miasta, ponadto umożliwia ona szerego działań z pogranicza prawa. Szczególnie tutaj należy wskazać umożliwienie dość nieuczciwego bogacenia się na majątku miejskim. Uważam, że taką możliwość obecne regulacje prawne dają nowym właścicielom. Ponadto ciekawym jest to, co dzieje się w Księgach Wieczystych tych lokali, które zostają sprzedane przez nowych właścicieli? Czy Miasto dokonuje wpisów w te księgi o prawie do części mieszkania, jeśli tak, to na jakich zasadach? Jeśli nie, to dlaczego nie? Pytań można mnożyć. Zastanawia mnie też kto zakupił dotychczas te 51 mieszkań w ujęciu socjologicznym, tzn. jakie grupy społeczne, reprezentanci jakich zawodów? Wątpię bowiem aby osoby ubogie, z zasady takie przecież zajmują mieszkania komunalne, było stać na zakup mieszkań nawet za pół ceny, prawda?

Podobnie nie rozumiem sprzedaży lokalu pod aptekę w przychodni przy ul. Kościerskiej w Chojnicach dla Bonum Investment S. A. z Sopotu - firmy, która powstała kilka dni przed ogłoszeniem przetargu na aptekę...Zresztą uzyskanie jednorazowo kwoty ok. 1,1 mln zł przez Miasto Chojnice w zamian za taki obiekt wydaje mi się, podobnie jak w przypadku mieszkań komunalnych, skrajnie nierozsądnym posunięciem ze strony Miasta Chojnice. 

Do tego wiśnia na torcie zgubnej polityki Miasta Chojnice w gospodarowaniu swoimi nieruchomościami, która jest skandaliczna w mojej ocenie, to teraz próby odkupienia gmachu po starym szpitalu w Chojnicach. Po prostu to wszystko wygląda tak, że na interesach z Miastem można nieźle zarobić...tylko czy każdy może zrobić z Miastem dobry interes? Wątpię w to. 



środa, 22 lutego 2017

Finster w formalinie

Na ostatniej sesji Rady Miejskiej w Chojnicach wiele padło uwag o "pozostawaniu w formalinie". W skrócie: burmistrz Arseniusz Finster w reakcji na działania obywateli, którzy nie chcieli na os. Asnyka zbycia przez Miasto dużej działki, zapytał retorycznie, czy on się ma zanurzyć na okres do końca kadencji w formalinie? 

Dziś chciałbym Państwu przedstawić dokument, który potwierdza, że Finster w formalinie jest od dawna. Od 1998 r. Arseniusz Finster przebywa na urlopie bezpłatnym. Pamiętamy zapewne, niedawne, rzewne wypowiedzi włodarza Chojnic w kontekście planowanych przez PiS zmiany prawa wyborczego (szczególnie dwukadencyjność) o, jak to barwnie nazwał: zwolnieniach grupowych planowanych przez PiS. Chodzi oczywiście o wójtów/burmistrzów/prezydentów, którzy zasiedzieli się na stołkach samorządowych, a którym PiS odmawia prawa, według wstępnych zarysów nowej ustawy, prawa do startu w kolejnych wyborach samorządowych na pełniony dotychczasowo urząd. No i, jak to w życiu, prawda jest okrutna. Arseniusz Finster od ok. 20 lat przebywa na urlopie bezpłatnym, czyli ma gdzie wracać. Zastanawia mnie tylko etyczna strona takiego postępowania polityków, którzy przez 20 lat, myśląc tylko o sobie, w jakiejś mierze blokują etat w placówkach oświaty. Wiadomo, jest to opcja "bezpiecznego lądowania", na wypadek porażki wyborczej, ale co z młodymi pedagogami szukającymi zatrudnienia i zniechęconymi warunkami pracy w Polsce, bo ciężko im o umowę na czas nieokreślony właśnie przez praktyki takich osobników kutych na cztery kopyta? Jest jeszcze jeden ciekawy aspekt tej sytuacji, bo Arseniusz Finster uczy/uczył przecież w różnych prywatnych szkołach wyższych i na Politechnice Koszalińskiej...w czasie kiedy przebywał na urlopie bezpłatnym w chojnickiej szkole średniej. Tak zakonserwować się w formalnie, to trzeba potrafić. 

Według mnie jest to sytuacja niedopuszczalna i dyskredytująca burmistrza w oczach mieszkańców. Czy ktoś z nas, szarych obywateli, dostałby urlop bezpłatny na okres 20 lat??? To jest jeden z przejawów korporatyzmu nauczycielskiego w mojej opinii. 

Podsumowując, Arek Finster ma dokąd wracać. Prawdziwa praca czeka na Niego od ok. 20 lat.